niedziela, 16 października 2016

To osłabi Twój obojczyk!

To już prawie szósty tydzień.
W zależności od czynników, sześć tygodni może być długim lub krótkim kawałkiem czasu. Ciągnąca się podróż, początki ciąży. U Panny jest to półmetek. Zalążki kostniny zaczynają wapnieć, elastyczna chrząstka powoli traci swoje właściwości, by wrócić do stanu kości. Mobilność barku niebawem będzie taka jak przed kontuzją. Oby. A jedyne co będzie trzeba teraz łamać to psychika, żeby troska innych i absurdalny strach nie podcięły pannowych skrzydeł raz na zawsze. 
Lecz zaczynając od początku... Panna złamała obojczyk. 

Był to dzień treningowy, jeden z pięciu w tygodniu. Jak zwykle w kameralnym gronie wymienialiśmy się doświadczeniami w krótkich sparingach. W parterze. Nikt się nie spodziewał, że tym razem jedno przestawienie zmieni nie tylko położenie mojego ciała na macie, ale także kości względem jej naturalnej osi. Już nie jest istotne czy winien był temu przeciwnik czy też Panna zbyt uparcie broniła się przed położeniem na plecach. Ważne, że nagle coś trzasnęło, ból rozlał się po ciele wraz z adrenaliną. Trzeba jechać do szpitala. 
Płacz na zawołanie przyspieszył okres czekania. Cicha prośba została spełniona i środek przeciwbólowy miło sączył się przez igłę prosto do żyły. Wystarczyła chwila by humor się poprawił, pojawił lekki błogostan i obojętność na kolejne zabiegi. Nastawianie, gipsowanie, prześwietlanie. Wtedy nie było mi szkoda koszulki z zawodów, którą bezczelnie rozcięto, żeby nałożyć opatrunek. Obojętny wydawał się wynik badania. Wieloodłamkowe złamanie trzonu prawego obojczyka. Za dwa tygodnie pewnie zacznę wracać do siebie. Po miesiącu wrócę na treningi. Ha. Chyba jednak nie, droga Panno. 
Kolejne trzy dni były prawdziwym koszmarem. Bolało nawet leżenie w łóżku. Odliczałam godziny i minuty by wziąć kolejny środek przeciwbólowy i przez chwilę nie czuć, jak odłamki poruszają się pod skórą. Bo się poruszały. Niestety gipsowa ósemka nie potrafi utrzymać kości na swoim miejscu tak sprawnie jak na przykład gipsowa tuba na nodze czy przedramieniu. Każdy ruch mięśni rozstawiał odłamki według swojego uznania. Trzeba było sprawdzić co tam się dzieje. Kolejny ortopeda. Następne zdjęcie. Przemieszczenie 1,5cm. Zalecana operacja. 
I tutaj zaczynają się schody. Każdy kto choć raz korzystał z polskiej służby zdrowia zdaje sobie sprawę jak ciężko jest dostać łóżko w szpitalu. W dodatku każde miejsce tego typu ma swoje własne zasady. Tym sposobem okazało się, że Pannę składano w szpitalu gdzie lekarze nie byli zbyt skłonni do operowania obojczyków. Trzeba było szukać dalej. A czas mijał. Teoretyczny limit na bezpieczne wykonanie operacji to dwa tygodnie i nieubłaganie zbliżał się ku końcowi. W końcu koneksje rodzinne zostały wykorzystane i znalazło się wolne łóżko, termin, kolejny ortopeda. Dokładnie w ostatni dzień deadline'u miała Panna zostać uśpiona na stole operacyjnym by wstawiono jej metalową płytkę. Strach, nie, panika ogarniała ją na samą myśl o intubacji, utracie świadomości i ingerencji w swoje ciało. Jednak bolało. Gdzieś pod skórą odłamek kości szykował się do perforacji skóry. Pocieszałam się więc myślą, że w końcu pozbędę się śmierdzącego gipsu (a cuchnął niemiłosiernie!) i szybciej wrócę na matę żeby się zemścić za wyrządzone krzywdy. 
Zaczęła się Panna zrastać przed terminem. Ale jeszcze zobaczymy na sali. Co. Nawet nie zauważyłam jak wywieźli mnie na wózku do sterylnej części szpitala. Położyli na stole, a nade mną pochyliły się głowy w czepkach i maseczkach na twarzy. Bałam się gdy rozcinali gips i podstawili rentgen. Fakt. Wbrew podręcznikowym wytycznym, krwiak zdążył już związać wszystkie trzy odłamki. Zrezygnowano z operacji. I wiecie co jest najgorsze? Niepotrzebnie głodzili Pannę przez cały poprzedni dzień. Tylko z tą myślą wracałam czterdzieści minut później do swojego pokoju. 
Zdjęto mi gips. Założono materiałowego pajączka. W końcu mogłam się porządnie umyć. Wszystko zaczęło się układać. 
Jednak nadal pozostawało wiele przeszkód do pokonania. Panna nie mogła samodzielnie się ubierać ani pokroić sobie jedzenia. Żyła całkowicie zależna od innych, cały wolny czas poświęcając grom komputerowym i rozmowom z przyjaciółmi. Rano chodziła na rehabilitacje do przystojnego fizjoterapeuty. wieczorami myślała z żalem o tych wszystkich piwach, którymi mogłaby się akurat raczyć. 
Od czasu do czasu zaglądała do internetu i czytała o złamaniach obojczyka. Pamiętajcie żeby nigdy tego nie robić. Autosugestia to potężna broń przeciwko samemu sobie. Szczególnie gdy trafiasz na informację o stawie rzekomym w czasie gdy jeszcze miękka chrząstka z kostniny stara się znaleźć dla siebie odpowiednią pozycję. Złamanie się rusza! Musi być z nim coś nie tak. Pewnie przeforsowała je Panna robiąc notatki na wykładach. Albo próbując prasować. Albo gdy odkręcała butelkę wody. Albo niosąc ciężką torbę. W końcu miała nie robić żadnej z tych rzeczy tylko leżeć i wegetować do czasu zrostu kości. 
Tylko jak to zrobić gdy zawsze było się samodzielnym stworzeniem? Ciężko, bardzo ciężko. Właśnie dlatego wielkim sukcesem była pierwsza samodzielna podróż autobusem. Pierwsze samodzielne założenie podkoszulka albo pokrojenie schabowego.
To już prawie szósty tydzień. Mleczna zawiesina na rentgenach wskazuje, że kość powoli zaczyna się formować. Obojczyk będzie krzywy. Nadal przypomina o sobie ćmiącym bólem. Ale wiem, że za dwa-trzy tygodnie będę mogła zacząć zwiększać zakres ruchu ramienia. Wiem, że w końcu zdejmę pajączka. Że wracam do normalności i w sumie dobrze, że nie było tej operacji. Mimo sporego przemieszczenia, złamanie jest niemal niewidoczne. Najwyraźniej Panna nie tylko wygląda na 16 lat. Jej ciało czuje się na takowy wiek i szybciej regeneruje. Oby zostało tak na jak najdłużej. 

Swoją drogą przysłowie, że przyjaciół poznaje się w biedzie naprawdę się sprawdziło w tym przypadku. I teraz już wiem, że ta rodzinna atmosfera, którą przez dwa lata starałam się wprowadzić w dojo powoli zaczyna kiełkować. Wszystkie słowa wsparcia, dopytywanie się o zdrowie i przerwy w treningu żeby przez chwilę pogadać gdy wpadła Panna w odwiedziny. Naprawdę Wam za to wszystko dziękuję. Obiecuję, że wrócę. wiem, że jest do kogo!