wtorek, 28 czerwca 2016

Pierwsze starcie z psychologią

Swojego czasu Panna wpadła na pomysł porzucenia swoich aktualnych studiów i przekwalifikowania się z filologa klasy światowej na międzynarodowego psychologa sportowego. Wiecie, praca z zawodnikami to dla niej żadna nowość, a przyjemnie by było dostawać za to dość pokaźne wynagrodzenie. Co prawda w tym momencie nie ma już czego porzucać, ponieważ praca magisterska znajduje się w ostatniej (miejmy nadzieję) fazie kreacji, jednakże! No właśnie, jednakże nadal pozostaje myśl, że można sięgnąć po dalsze ścieżki edukacji i tak oto dokumenty zostały wysłane, opłata rekrutacyjna uiszczona i czekamy z utęsknieniem na listy przyjęć na wydział psychologii. 
Tymczasem jednak Panna nie próżnuje, gdyż zdaje sobie sprawę, że osoba, która chce badać innych i im w jakimś stopniu pomagać, najpierw i przede wszystkim musi pomóc sobie. Musi poznać te wszystkie techniki mieszania w niewinnych głowach pacjentów i przeżyć to na własnej skórze. Dzięki uprzejmości Filigranowego Maleństwa, taka okazja się nadarzyła dość szybko, zaś pannowy mózg złożony został pod skalpel pierwszego poważnego testu psychologicznego (którego nazwy tu nie podam gdyby kiedyś miał ktoś zostać takowemu poddany). 
Analiza potrzeb na podstawie tworzonych historii opartych na obrazku. Kojarzycie ten filmowy test Rorschacha? Kleksy, które wyglądają jak śmierć albo gwałt, w zależności od tego kto patrzy. Cóż, moja wersja nie była aż tak prosta. Dwadzieścia opisanych obrazków, a wśród nich biała kartka. Czemu piszę o tej jednej konkretnej planszy? Ponieważ tą historią właśnie chcę się z Wami podzielić, pomijając wszelkie analizy, które mogłyby mnie pogrążyć jeszcze bardziej w oczach bliskich. 
Tak więc biała kartka. Historia była opowiadana bez wstępnego przygotowania, wymyślana na bieżąco, a później przepisywana z nagrania. Przepisywało Filigranowe Maleństwo, za co bardzo dziękuję. Panna naniesie tylko małe poprawki, żeby czytało się to w miarę przyjemnie. 
Zapraszamy. 

Widzę góry. Widzę góry i mężczyznę, który tamtędy idzie. Wszystko jest przysypane śniegiem. Śnieg ma to do siebie, że nie tylko tak jakby pochłania obrazy, tworząc, że wszystko staje się jednolitą całością, ale także  pochłania  dźwięki, więc tak naprawdę nie słyszymy kroków mężczyzny, nie słyszymy wiatru, który wieje, nie widzimy tych wszystkich śnieżynek, które tańczą w powietrzu pod napływem wiatru, ale to wszystko tam jest.  Jest także ten mężczyzna, który, mimo że się porusza, idzie już tak długo, że cały jest oblepiony śniegiem i tak naprawdę jest tylko kolejnym cieniem  na tle całej tej bieli, która się tam pojawia. 
Wędruje z celem, którym… Którym jest odnalezienie kogoś. Jednak idzie już tak długo... jest bardzo zmęczony tym wszystkim, co robi w swoim życiu, zimnem, słotą, wysiłkiem fizycznym i samotnością, bo idzie sam. Nawet nie może mieć kija, ponieważ, wystawiając dłoń na powietrze, na mroźne powietrze, poodmarzałyby mu palce. Więc idzie taki skulony, nieszczęśliwy, samotny, szukając czegoś, o czym już dawno zapomniał. I to są właśnie jego uczucia, przede wszystkim samotność, trochę zrezygnowanie, ale nadal zaparcie w swoim celu… Na pewno czuje się trochę głodny ponieważ, jeżeli jest śnieg, to jest też bardzo mało pożywienia.  
Zastanawia się nad tym, czy mógłby rozpalić ogień, ale wie, że drewno jest mokre, jeżeli w ogóle jakieś drewno znajdzie, jeżeli uda mu się zrąbać jakieś drzewo lub choćby kilka gałęzi. Jednak to całe drewno jest mokre, a w dodatku wieje silny wiatr, więc będzie mu bardzo ciężko wykrzesać pierwszą iskrę, którą by się zajęło. Tak naprawdę już nawet nie próbuje, po prostu idzie czekając na jakiś cud, który może się zdarzy, może sobie coś przypomni, może… może kogoś spotka, może napatoczy się jakieś zwierzę, albo po prostu umrze sobie, zaśnie któregoś dnia, tak bez bólu i rozpaczy. Lecz, ogólnie rzecz biorąc, ten mężczyzna, który tak podróżuje, a podróżuje długo, bo mimo wszystko są miejsca, gdzie zimy trwają nawet sześć miesięcy, a w niektórych krainach mogą trwać nawet lata; to ten mężczyzna, który podróżuje już tak bardzo, bardzo długo, zapomniał o jednej bardzo ważnej rzeczy, którą jest fakt, że jeżeli pada śnieg, to w którymś momencie musi w końcu wyjść słońce i musi przyjść wiosna. 
I idąc tak nawet nie zauważył momentu, w którym jego czarny płaszcz nagle znowu zaczął wracać do swojej naturalnej barwy, kiedy krople zaczęły się topić, kiedy śnieżynki zaczęły się topić na jego płaszczu… I czuł się jedynie taki ociężały i zmęczony coraz bardziej, ale czuł też że nic mu nie przeszkadza w podróży, gdy przesuwa stopy nie odnajduje już tego oporu śniegu, który towarzyszył mu do tej pory. Zauważył, że nie jest mu już tak zimno, chociaż wiatr nadal wieje. Zauważył jakieś kształty, które go otaczały, drzewa, kamienie, krzewy, może jakiś potok, może jakąś ścieżkę… I właśnie ta ścieżka go zaintrygowała ponieważ od dawna tak naprawdę tułał się bez celu. Znaczy no cel miał, ale go nie pamiętał, nie było nawet drogi, która by go do niego doprowadziła. I tutaj nagle przed nim pojawia się ścieżka. Był tak zaintrygowany, że zdecydował podążyć tą ścieżką. I będzie wędrował dalej, aż gdzieś dotrze. I rzeczywiście dotarł do miasta, tam go nakarmiono, napojono, wykąpano, dano świeże ubrania. I mimo że nie przypomniał sobie czego szukał przez cały ten czas, znalazł wewnętrzny spokój i przekonanie, że mimo wszystko jeżeli wystarczająco długo będziemy iść, to w końcu spotka nas coś dobrego i to będzie w sumie najlepsza rzecz, jaka nas spotka w naszym życiu. 

Jeszcze nie jest to bajka motywująca, które Panna szczerze uwielbia, lecz pozostawia jakąś taką iskierkę nadziei. Jak sądzę.