czwartek, 11 czerwca 2015

O tym jak Panna postanowiła zrozumieć kobiety - żywienie

Panna jest z postury drobna. Młoda jeszcze, kilka lat temu starała się podnieść i rzucić cięższym od siebie kolegą i nie podołała. Niechęć do zapasów stała się wtedy tak duża, że dopiero kilka lat później dojrzałam do podjęcia jakichś kroków tym kierunku. Jednak poza słabością ciała i ducha, Panna jest dość sprawna na umyśle i wie, że jej drobność nie wynika z tego, że się głodzi. Na podstawie wielu opisów wywnioskowała, że należy do grupy ektomorfików. Patyczkowate to i ciężko jej na wadze przybrać, a co za tym idzie, jeszcze trudniej rozwinąć mięśnie, tak potrzebne w wielu dyscyplinach sportowych. 
Zanim jednak Panna wzięła się do czytania o typach fizjonomii, za wszelką cenę starała się przytyć na własną rękę. Były to trzy lata ciężkiego boju tylko po to żeby zdobyć dokładnie trzy kilogramy. Albo więcej. Okres burzliwy, gdzie treningi przeplatały się z kebabami, pizzą i fast foodami, a ulubioną częścią treningu był dla Panny posiłek po. Niestety, ćwiczenia bezczelnie utrzymywały mnie w tym samym przedziale wagowym i dopiero gdy się poddałam, a treningi zniknęły na jakiś czas, urosłam. Lecz rośnięcie to było niekontrolowane, gwałtowne i przepełnione żalem każdej pochłoniętej czekoladki. Stałam się pączkiem we własnych oczach. W końcu z prawidłową wagą, ale jednak grubasem. 
A gdyby tak schudnąć do poprzedniego stanu? No chyba cię posrało, dobrze wyglądasz. Kubeł zimnej wody zawsze się przydaje, szczególnie gdy wiesz, że jest wyjątkowo szczery. Myśl o sabotażu żywnościowym zniknęła jak zeszłoroczny śnieg, pozostawiając miejsce na przekąskę oraz chwilę na zastanowienie. Skąd się biorą w głowach kobiecych takie głupoty? 

Przyznaję bez bicia, swojego czasu wyjątkowo bałam się grubych ludzi. Żelek i jego kuzyn byli tacy ogromni w porównaniu z malutką Panną, szczególnie gdy ten drugi straszył body slam'em, czy inaczej zgnieceniem na stercie materacy. Brrr, koszmar. Z czasem jednak przekonałam się do nich, Żelek został pannowym przyjacielem i egzystowaliśmy w zdrowiu, szczęściu i wzajemnej akceptacji. Przestałam bać się ludzi dużych, zaczęłam tych fałszywych. 
Jeśli jednak mowa o puszystych, to warto wspomnieć kilka słów na ich temat. Jeśli Panna jest ektomorfikiem, to oni należą do endomorfików. Są to całkowite przeciwieństwa jeśli chodzi o przybieranie na masie. Z łatwością tyją, ale ciężko jest im zrzucić zbędne kilogramy. Katują się kardio, w czasie gdy najchętniej zjedliby kolejnego kotleta. Powiedzmy. Tak by zrobiła Panna na ich miejscu. Nie oszukując się, ci ludzie nie widzą siebie na wybiegach modowych ani na plażach w kusych strojach. Patrzą z zazdrością na kolejny chodzący wieszak w sukience, w którą oni nie zawsze się mieszczą. I sieje się ziarno nienawiści. Bo winą chudych jest, że endomorficy nie wyglądają atrakcyjnie. Bo winą grubych jest, że nie potrafią ruszyć swoich tyłków i zacząć biegać. Szkoda, że żadne z nich nie zdaje sobie sprawy z tego jak ciężko jest uzyskać to, co drugiej grupie akurat przychodzi z łatwością. Empatia wyjechała na wakacje, trzeba przyznać. 
Jest jednak miejsce, gdzie endomorficy czują się o wiele lepiej, a przynajmniej powinni. Wszelkiego rodzaju relacje międzyludzkie oparte są na przyjaznej fizjonomii rozmówcy, na cieple oraz języku ciała. Osoby większe są uznawane za cieplejsze, niemal kuszące żeby się do nich przytulić jak do najcudowniejszej, najwygodniejszej poduszki. Ektomorficy zaś są oschli, tak samo jak suche są ich kości. Wielkie głosy też należą do endomorfików, wystarczy zajrzeć do opery lub filharmonii by się o tym przekonać. Endomorficy w sporej mierze wydają się też spokojniejsi, nie jest to jednak zasada, a luźna obserwacja. 
Panna chciałaby być endomorfikiem i wygrywać medale w sumo. 
Nie jest. 
Szkoda. 

Kobiety nie za bardzo widzą siebie w skórze endomorfika. Otyłość jest chorobą i nie powinno się nikogo do niej zachęcać, tak samo jak do anoreksji, ale nawet poprawna waga wydaje nam się zbyt wysoka. Żyjemy w czasach gdy coraz więcej cech jest poprawianych i ulepszanych. Można już zmieniać genetycznie niemowlęta, by miały taki a nie inny kolor oczu. Modelki są poprawiane w photoshopie, by później patrzeć na nas z okładek magazynów i bilbordów. Niemal każda reklama zawiera ładną dziewczynę, idealną w swoim niebycie. Patrzymy na nie i powoli zaczynamy wątpić. Czy ja też mogę być taka atrakcyjna? Tu mi wystaje fałdka, tutaj mam krostę, a ten pieprzyk jest wyjątkowo niesymetryczny. Kto na mnie zwróci uwagę z takimi wadami? 
Muszę schudnąć. Nie lubię biegać, nie chcę ćwiczyć. Przejdę na dietę. 
Ile kobiet wyszło z takiego założenia? Pozostawiam to waszemu sumieniu. Aktualnie twierdzi się, że dieta to 70% sukcesu ładnej, zdrowej sylwetki. Sam fakt zdrowego odżywiania sprawia, że czujemy się lepszej, nasz metabolizm się stabilizuje, a regularnie dostarczana energia nie odkłada się, ponieważ organizm nie czuje potrzeby magazynowania jej na czas kryzysu. 
No właśnie. Jeszcze jakiś czas temu dieta kojarzyła się nam z czymś całkiem innym. Przychodzisz na dietę? Masz zamiar się głodzić? Głupia jesteś, skoro rezygnujesz z jedzenia. Bo jest to jakiś rodzaj diety, ale nie jedyny. Aktualnie mamy ich wiele, od proteinowych, przez brak węglowodanów, po diety pierwotne i bezglutenowe. Każda ma swoich zwolenników i przeciwników, bo każdy organizm jest inny i inaczej reaguje na składniki jakie mu się dostarcza, mimo że wszystkie procesy są takie same. 
Głównym założeniem większości tych diet jest dostarczanie organizmowi zdrowych kalorii. W każdej pojawią się warzywa i proteiny. Oraz woda. W każdej będzie się odchodziło od cukrów rafinowanych i soli. Nie smażymy na głębokim oleju, bo cholesterol. Nie jemy dużo smalcu, bo cholesterol. Niektóre potrawy mogą przyspieszać rozwój komórek rakotwórczych (patrz grejpfruty u kobiet). Warto się z tymi wszystkimi informacjami zapoznać, ponieważ znając choćby podstawy, możemy sami sobie komponować diety. Makaron nie jest zły, pieczywo nie jest złe, mięso nie tuczy. Tłuszcz nie zabija. Wystarczy zachować proporcje i od czasu do czasu liczyć kalorie. No i się ruszać. 
Cieszy mnie, że coraz mniej kobiet katuje się brzuszkami, idącymi w parze z jedną sałatką dziennie. Cieszy mnie, że jesteśmy świadome tego co jemy, a jeśli nie jesteśmy to sięgamy po rady specjalistów. Cieszy mnie, że ruch znów robi się modny, a co za tym idzie, niebawem na okładki wrócą mięśnie, choć obecne modelki fitness nadal nie przypominają Cindy Crawford. Mają zdecydowanie za mało tłuszczu w ciele. Cieszy mnie popularność zumby czy fitnessu, bo jest to swojego rodzaju ruch (który można także zastąpić szybkim marszem do pracy, jakby ktoś nie miał czasu ani pieniędzy na zajęcia). Martwią nieco kobiety na siłowniach (bo sama nadal obawiam się kontuzji wynikających z nienaturalnych, statycznych ćwiczeń). Nie pochwalam Chodakowskiej. Nie lubię jej. 

... i mogę tak w kółko, ponieważ jest to jeden z tematów, które gdzieś tam się obijają o ścianki pannowej czaszki. Streszczając to, co chciałam przekazać na początku tego wpisu, uważam, że kobiety często przesadzają z ideą chudnięcia. Jeśli ktoś rzeczywiście nie czuje się dobrze w swoim ciele, niech obliczy swoje BMI, a jeżeli wynik, mimo że prawidłowy, nadal będzie niezadowalający, to warto wybrać się do lekarza i zmierzyć zawartość tkanki tłuszczowej w ciele. U kobiet jest ona wyższa niż u mężczyzn, ponieważ są to składniki odżywcze, które także zapewniamy naszemu dziecku w czasie ciąży. Jest to całkowicie naturalne. Wystający glutek w dole brzucha jest całkiem pocieszny. Jeśli nadal myślisz o zbiciu wagi (choć nie powinnaś), to wybierz się na zajęcia taneczne, miejsca pełne luster, spróbuj się poruszać przez miesiąc, obserwując uważnie swoje ciało. Zdaniem Arabów kobieta nie posiada tłuszczu, a jedwabie. Nikt nie powinien wstydzić się jedwabi. 
Jeśli zaś jesteś na skraju otyłości, warto o siebie zadbać. Ważne, żeby nie była to głodówka, a zbilansowana dieta oraz odpowiednia dawka ruchu. 

Ale wpierw pamiętaj - jesteś piękna. 
Męska część zaś wyjątkowo przystojna, ale niech wam woda sodowa nie uderzy do głowy.