czwartek, 27 czerwca 2013

Show must go on!

Zła Panna, niedobra Panna, zaniedbała to miejsce i zaniedba je jeszcze bardziej. Minęło tyle czasu, a może tak mało, gdy ostatnio siadłam i ułożyłam dłonie na klawiaturze by coś tutaj napisać. Dziś to powtórzę, pewnie jeszcze nie ostatni raz. 

Był jeszcze tydzień do Nocy Kultury, gdy padła propozycja zebrania grupy pokazowej. Nie, nie propozycja, rozkaz, bo zostaliśmy już zapisani do programu i mieliśmy wystąpić. Ale z czym wyjść do ludzi? Co można zrobić w jeden marny tydzień, zaczynając od całkowitego zera? Można zrobić wszystko jeśli ma się doświadczenie. Można też zrobić coś gdy się tego doświadczenia nie ma. 
Wymyślmy choreografię, będzie fajnie! Było fajnie, ale było też niesamowicie ciężko. Cherubinek kiedyś zbuntował się i odmówił współpracy, upierając się, że on "mobem" nie będzie i nie da się zabić w pokazie. Jego doświadczenie i umiejętności były większe niż innych trenujących, czemu ma im pozwolić wygrać? Trenerzy też go nie mogą zabić, bo oni zawsze w pokazach zwyciężają, to niesprawiedliwe że zawsze wygrywają te same osoby! Innymi słowy, najlepiej by było gdyby Cherubinek był niezniszczalnym pogromcą mobów i z takiego samego założenia wychodzi spora część ludzi początkowo chętnych do pracy przy pokazach. Panna nie miała takiego problemu, bo już sama myśl, że dadzą jej śmierdzące prześcieradło w którym stanie przed tłumem gapiów, sprawiała, że uśmiech kwitł na jej ustach. Może umrzeć wcześnie, może umrzeć później, hej, to tylko pokaz, zawsze ktoś musi umierać! Przydzielmy role. Role zostały przydzielone. Ruchy wymyślone. Czas na ciężką pracę nad udoskonaleniem choreografii. 
Codzienny wysiłek się Pannie przydał, bo okres przedsesyjny bardzo dawał się we znaki. Każda ucieczka z uczelni czy z domu była dobra i Panna przyjmowała je z otwartymi ramionami, choć zamiast machać mieczykiem zdecydowanie powinna się była uczyć. Nie było czasu na siedzenie i patrzenie na postępy innych, każdy ćwiczył, niezależnie od tego czy świeciło słońce, czy padał deszcz. Rdzą pokryła się broń, ubrania kleiły się do ciała, a my nadal uparcie robiliśmy to co do nas należało. No, może nie wszyscy, ale ci co zjawiali się na próbach, pracowali wytrwale. Nie obyło się bez kontuzji, postękiwań, zmian w obsadzie i, głównie, poszukiwania strojów i rekwizytów. 
To jako zwycięzca wyjdę z dziewczyną w blasku chwały, a potem wyskoczy moja żona z patelnią, powali mnie i wyciągnie ze sceny. Tylko teraz znajdź dziewczynę, która będzie tancerką i faceta który założy perukę i koszulę, a potem z dzikim okrzykiem zatłucze swojego kolegę patelnią. Otóż, panie i panowie, da się. Gorzej, że z walki o względy kobiety, wyszła walka o względy kobiety między mężczyzną, a kobietą z domalowanym wąsem. Reasumując: tancerka jest dziewczyną - zgadza się. Zwycięzca jest mężczyzną - zgadza się. Jego przeciwnik jest kobietą z wąsem - jak dla Panny bomba, bo wąsy lubi. A żona jest kolejnym facetem, tym razem w sukience. Absurd, szaleństwo i całkowita abstrakcja, witamy na Nocy Kultury.

Nadszedł dzień pokazu, nic nie było dopięte na ostatni guzik. Wielu rzeczy nadal brakowało, a tu z samego rana trzeba się zaprezentować dla telewizji, uchylić rąbka tajemnicy na temat choreografii. Co za szkoda, że wszystko szło na żywo, a doświadczona część grupy pokazowej nie dotarła na miejsce! Jaka szkoda że trzech niemal zielonych aspirantów musiało wymyślić sobie nowe choreografie używając tylko tego co mieli przy sobie czyli wiedźmińskiego miecza, rapiera i toporka. I to wszystko w 10 minut. Czy damy radę? Oczywiście że damy! Trzy minuty bezsensownego machania, pocenia się w śmierdzącym prześcieradle, nerwów i pomyłek. Już po wszystkim. Pojawia się reszta ekipy. To jak, może na piwo? 
A po piwie była próba i szaleństwo. Były przekleństwa, niewykoszona trawa, wystające kawałki chodnika, dziury i dużo, dużo gówna. Do zobaczenia wieczorem! 

Noc, wielka próba, wszyscy się zbierają, omawiają ostatnie detale, przychodzą znajomi, większość z aparatami, które urodzą martwe zbyt ciemne i rozmazane zdjęcia, bo podzielić się z pokazowiczami. Gra muzyka, parkour skacze, fra... znaczy fireshow macha. Proszę państwa, za chwilę wystąpią przed wami Demony Miecza! Klamka zapadła. My przeciw publice. My przeciw didżejowi. My przeciw nierównemu gruntowi. My przeciw całkowitej pustce w głowie. Były jakieś choreografie? Co mamy robić? Gdzie walczyć? Jak żyć, panie premierze, jak żyć?! 
Postać w opończy macha pochodnią nad głową, w tle leci coś co nie jest muzyką do której mieliśmy zaczynać. Macha, macha, macha. Inna postać w opończy przemyka między tłumem żeby wydrzeć się na mało trzeźwego didżeja. W końcu, jest muzyka, wchodzimy. Ty, Wiedźmin, patrz! To asasyni! I wszystko potoczyło się swoim torem, nie po Pannowej myśli, nie według planu, ale się podobało. Byli asasyni, były rapiery, były płonące miecze, byli pogromcy wampirów. Szkoda, że publika nie zrozumiała fabuły żadnej z choreografii. Szkoda, że tancerka się przewróciła. Szkoda, że choreografie zostały pomylone. Po chwili było już po wszystkim, a my, razem, staliśmy i kłanialiśmy się publiczności. 
A potem był tylko alkohol i przepychanie się przez tłum z bronią w ręku. 



Pragnę także poruszyć bardzo ważną kwestię. Otóż, tydzień temu, aż! A może tylko? Urodziny miał mój kochany Żelek i obiecałam, że po raz kolejny się tutaj pojawi jako gość specjalny, czy nawet główny bohater. Dlatego też, wszystkiego najlepszego! Jeszcze raz życzę Ci szczęścia i sukcesów w walce, w pokazach, w treningach, oraz w życiu prywatnym. Nadal zapraszaj koleżanki na treningi, upominaj się te, które już się zjawiły i nie przestawaj być sobą. Wielgachny buziak do Ciebie leci, od Panny co to chciała Yeti. 
I co to ja miałam? Ach. AU!