poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Cios za dwieście eskudów (cz.2)

Dzisiejszy dzień jest dosyć dla Panny nietypowy. Usiadła przy biurku i zamyśliła się, starając sięgnąć pamięcią do wakacji, kiedy to napisała poprzednią notkę, pewna, że w niedługim czasie odnajdzie to czego szuka. Ciosie za dwieście eskudów, gdzie się ukrywałeś przez te nieszczęsne trzy miesiące? Wzdycham i wspominam jeszcze wcześniejsze dzieje.
Powiedzcie mi, kto jest waszym najsilniejszym przeciwnikiem, bo chciałabym się z nim zmierzyć. Forum zawrzało i zakipiało na te słowa, napisane przez jakieś młode blond stworzenie, co to w dodatku kobietą jest. Ale że jak to najsilniejszy? Dziecko, może lepiej przyjedź na zajęcia czy warsztaty. Jesteśmy pewni że nie dasz sobie rady nawet z naszymi początkującymi... Tak, tak, miło czasem poudawać że szkoła włoska może się równać z niemiecką i napisać kilka równie zuchwałych uwag. Wspomnienie Chodkiewicza wprawiło wielu w oniemienie. Jedynie prezes hiszpańskiego stowarzyszenia szermierki historycznej odważył się odezwać, już prywatnie, by przeprosić i wyjaśnić sytuację.
Niemiecka szkoła jest niezwykle brutalna, nie doceniamy tego rodzaju walki. Zadanie ciosu powinno być nagrodą za dobrze wykonaną technikę, a nie butne przedarcie się przez zasłonę przeciwnika. Tłumaczył Prezes długo i dobitnie, a Panna się zaśmiewała w głos przed monitorem. Historia na tyle zabawna, że ów Chodkiewicz wpadł na hiszpański turniej i wszystkich rozniósł. Nic dziwnego że go nie lubią. Jednakże teraz się Pannie obrywało, jako że taka nierozsądna, że taka zadufana w sobie. Oj, młode to to było, krwi chciało posmakować i prestiżu, a cóż lepszego jak zmierzenie się z zagranicznymi przeciwnikami? Niestety, w końcu przeprosiła i zgodziła się wziąć udział w zajęciach w miejscu gdzie akurat miała się zatrzymać. Dobrze, jakieś 80 kilometrów dalej, ale przecież od czego są autobusy! Trzeba było jeszcze tylko odnaleźć przewodnika, który zaprowadziłby ją na salkę, ewentualnie potowarzyszył między treningami. Właśnie wtedy odezwał się Kaczuch. Cóż za zbieg okoliczności! Taka nierozsądna Panna, taka głupiutka i niewinna, uznała że obcy człowiek może ją oprowadzić po obcym mieście, bo cóż złego mogłoby się stać? Znała tyle technik i zasłon, że nikt nie mógł się do niej zbliżyć gdy tylko miała broń przy sobie. A pod ścianą już leżał przygotowany bokken, a i rapier miał niebawem się pojawić.
Napisała Panna też maila do szkoły szermierczej, co by się upewnić czy trenują, kiedy i gdzie. Odpowiedzi nie było przed wyjazdem. Ani w trakcie. Ani długo później...
Ale przecież Panna obiecała że pojedzie! Nawet że się z Kaczuchem spróbuje, ona jako szermierz, on - karateka (mam cichą nadzieję, że nie napisałam karetka. Nie, chyba jednak nie.) I wyjechała do tej Hiszpanii, kraju brudu. I spotkała się z tym Kaczuchem - karateką. I już nie szukała ciosu za dwieście eskudów, bo cios znalazł ją. I trafił. Prosto w pierś. Och, jakże to patetycznie brzmi! Miłostki, miłostki przed którymi tak długo się Panna wzbraniała, które rzekomo okropnie niszczyły umiejętności szermiercze, w końcu dopadły biedną drobną istotę z mieczykiem. I co z tego wynikło? Otóż nic dobrego.
Oczywiście, starcie sparingowe Panna wygrała jednym prostym sztychem. Ale niestety na dość długi czas została wykluczona z treningów i nie pozostało jej nic innego jak ćwiczyć samej. Dlatego też czasem późną nocą wychodziła i machała bokkenem, dlatego starała się biegać, a w domu robić siłówki. Jako że sama sobie kucharzyła, zajęła się posiłkami dla trenujących. Kurczak z ryżem jako codzienna codzienność. Oraz warzywa i owoce, czasem jakiś jogurt. Tęskni Panna za swoimi daniami, mniej lub bardziej kalorycznymi. Czasem tęskni też Panna za Kaczuchem, co to został w swoim kraju z cichą obietnicą, że gdy szermierka wróci do jego miasta, to pójdzie trenować. Niestety, szermierka nie powróciła, ale nadal czasem rozmawiamy, planując przyszłe spotkania i treningi.

***

Minęły już miesiące od tamtego zdarzenia. Panna wróciła do Polski, siadła przed komputerem, zaczęła pisać. Co się zmieniło w jej życiu? Odsunęła się nieco od miecza. Nawet nieco za bardzo. Nie traci jednak kondycji, a ćwiczy... taniec. Dlaczego? Żeby się rozwijać. Czyż najwięksi bohaterowie z książek nie są opisywani jako tancerze? Syrio z Gry o Tron, czy wszelcy Wiedźmini, którzy walczą w obrotach i półobrotach, czy nawet woltach. Kto normalny słyszał żeby się tak walczyło? No tak... to fikcja. Ale zwinność zawsze się przydaje, koordynacja, pewność siebie, wyćwiczony brak tremy, wszystko takie prawdziwe, mimo że samo w sobie tańcem nie jest. A może jest? A może to Panna nie jest prawdziwa? Może szykuje się do zabójstwa przy którym potrzebne są jej umiejętności taneczne, przebranie. Może teraz została assassynką, a może po prostu osiągnęła swój limit w walce i nie chce więcej pogruchotanych palców?
Ciche parsknięcie przerywa pisanie. Sięgam po kubek z herbatą, potem wycieram zakatarzony nos. A może zabrakło treningów godnych Pannowej obecności? Może, może... ale o tym innym, mam nadzieję że rychłym, razem.