piątek, 17 maja 2013

Zrywaj tempo!

Znacie to uczucie gdy nic wam się zupełnie nie chce? Myślicie sobie, że dobrze byłoby poczytać, albo zagrać w coś, albo po prostu obejrzeć kolejny odcinek ulubionego serialu. Jednak nawet tego nie potraficie w danym momencie zrobić. Unosicie głowę, patrzycie w zasłonięte okno i odwracacie się na drugi bok by zasnąć na kolejne kilka godzin. Może wtedy cały marazm minie. 
Problem zwykle tkwi w tym, że apatii nie da się ot tak wyzbyć. Minie kilka dni, może tygodni nim nasz organizm stwierdzi że to już czas coś porobić, a my nie będziemy mieli już żadnej wymówki, która by temu zapobiegła. Z ociąganiem wstajemy, pakujemy się pod prysznic, a potem siadamy przed komputerem. Aktywność fizyczna zakończona, umysłowa męczy o wiele bardziej! Dlatego też Panna odpala lolka i rozentuzjazmowana wita się z First Bloodem. 

Podobna sytuacja ma miejsce zawsze gdy przed Panną staje nauka, bądź sterta prac i projektów do wykonania. Wtedy zawsze znajduje się czas by porobić coś innego, a na koniec użalać się w duchu nad natłokiem zaległych zadań. Zgaduję, że każdy ma podobnie, stąd też ten wpis. Co zrobić żeby się zmotywować do działania? Jak chętnie wyruszyć na trening (z drużyną lub bez niej)? Jak oprzeć się pokusie miękkiego fotela? 
Gdy chcesz iść na trening - ruszaj. Gdy jednak nie chce ci się - biegnij. Powiedział kiedyś pewien celebryta nim zaczął prowadzić vloga o karierze fightera. Czy ją osiągnie? Zainteresowanych odwołuję do tego kanału. 
Wracając jednak do tematu, muszę przyznać, że ma on w jakimś stopniu rację. Tak jak zwykle trening sprawia nam wiele przyjemności i z chęcią na niego idziemy, są też dni w które za nic nie mamy zamiaru się ruszyć z domu. Zła pogoda, złe samopoczucie, pechowy dzień. Po co iść skoro to może sprawić, że będzie tylko gorzej? Jestem chora, nie powinnam się przemęczać. Trening poczeka do przyszłego tygodnia. Zaraz... poczeka? Nie, treningi nie czekają. To my czekamy na treningi. My odliczamy dni do kolejnego spotkania z ćwiczącymi znajomymi i to my w pełni świadomie przygotowujemy się mentalnie do kolejnej serii siłowych ćwiczeń. Nie mamy nic do zaoferowania treningowi, ale on nam owszem. 
Powiedzmy więc, że taka marudna Panna po długiej burzy mózgów decyduje się na ten trening iść. Nadal burczy pod nosem, że to nie jest dobry pomysł, że trafi na zapasy albo akrobatykę, że każą jej robić głupie rzeczy i że będą jej pokazywać techniki tak beznadziejne, że nigdy nie użyje ich w walce. No, po prostu koszmar! Jednak autobus podjechał, a Panna wsiadła. Nie ma odwrotu. Teraz trzeba już iść. Głęboki wdech i kilka ciekawskich komentarzy współpasażerów pomagają rozładować bezsensowne rozdrażnienie. Dociera w końcu na salę, przebiera się i wraz z ubraniem cała frustracja, całe zdenerwowanie znika jak ręką odjąć. Sama Panna nadal nie rozumie czemu tak jest. To jak zmywanie warstwy kurzu, która przez cały dzień się na nas osadzała, uniemożliwiając nabranie pełnego oddechu. Czuje się ulgę. Endorfiny krążą po organizmie. Panna kończy trening wesoła i gadatliwa, tak jak powinno być.

Czasem jednak nie chodzi o zły dzień. Niektórzy zrażają się chociażby dlatego, że zmusza się ich do nadmiernego wysiłku. Zrywaj tempo! Krzyczy któryś z trenerów jeszcze zanim przerażony adept padnie na podłogę. Ostatkiem sił nabiera prędkości i truchtem kieruje się w stronę materaców. Pada, zamyka oczy i skupia się na urywanym oddechu. Wstawaj! Kto leży ten nie żyje! Kolejny wrzask. Gagatek unosi jedną powiekę i podnosi się ciężko. Już nie może, zaraz zwymiotuje. Po cholerę tu przyszedł? Nie ma kondycji. Może wróci jak trochę poćwiczy samotnie i nie będzie już wystawiony na pośmiewisko. 
Nie będzie ćwiczył. Kondycja się nie polepszy. Nie wróci na treningi. A szkoda, bo przecież każdy na początku przechodzi przez to samo. Taka Panna, która teraz robi pajacyki z uśmiechem, kiedyś zdychała przy piętnastu. Pompki często robi damskie, ale za każdym razem coraz więcej. Nie narzeka też przy rozciąganiu, naczelnej torturze każdego treningu. Po miesiącu regularnych ćwiczeń nie robią się już zakwasy, a człowiek męczy się o wiele mniej. Przecież warto poczekać zamiast już na początku się zniechęcać, prawda? 

Co nam oferuje trening poza zmęczeniem? Endorfiny, wzmożony apetyt, lepszy sen, poczucie robienia czegoś dla siebie i bycia lepszym od innych. Czy to mało? Dodajmy jeszcze do tego skupienie się na czymś poza własnymi problemami, smutkami, złamanymi sercami i innymi rzeczami, które na co dzień nie dają nam spokoju. Możemy na treningu wyładować agresję, uwidocznić euforię, wyrazić i zapomnieć o smutku. Jedynie czego nie możemy nieść w bagażu emocji to apatia, ale czy potrafi ona przetrwać cudownie męczącą rozgrzewkę? Wypływa razem z potem, zapewniam. 
Jeśli nie możesz kogoś pokonać, zostań jego sojusznikiem. Powiedział ostatnio znajomy. Panna oczywiście odparła cichym parsknięciem. Jeśli nie możesz kogoś pokonać, trenuj więcej.

Pannie zbliża się sesja, więc pewnie częściej będzie można ją spotkać biegającą po osiedlu. Taki już ma sposób na naukę. Dotleniony mózg lepiej przyswaja informacje, a przerwa na ćwiczenia nigdy nie jest przerwą zmarnowaną. Trzymajcie kciuki! 

A teraz, zamiast czytać, zrywaj tempo i biegnij na trening.


środa, 8 maja 2013

Witaj, operacjo bikini!

Z pięknej zimy przeszliśmy tej wiosny do pięknego lata. Nagły skok temperatury zmusił wszystkich do odrzucenia kurtek i płaszczy. Do założenia pomiętych koszulek i krótkich spodenek. Do pokazania ciała. A ciałka przez zimę często nam przybywa. Cóż, dlatego właśnie trzeba rozpocząć operację bikini!

Plan jest prosty. Jestem kobietą, ergo w genach zapisane mam, że muszę schudnąć za wszelką cenę. Drogie panie, dziś nie pokazujemy pośladków i biustu, dziś eksponujemy wystające żebra i piszczele! Jak tego dokonać, zapytacie. Istnieje bezlik metod! Siłownia, 6W, bieganie, diety, głodówka. Najlepiej wszystko na raz! Bravo doradza, Bravo się zna. A jeśli ktoś tego typu czasopism nie kupuje to pozostaje jeszcze internet, który pewnie zacytuje podobnej treści artykuł i podpisze go swoim imieniem. Jestem specjalistą! Musisz jeść więcej warzyw, mniej tłuszczu, zero słodyczy! A Panna drży na samą myśl, że taki specjalista nie pobiera opłat za swoje dietetyczne porady, jak by to zrobił profesjonalista. Miała oczywiście przyjemność poznać kilku podobnych osobników, rzucając im przed nos czysto hipotetyczne sytuacje.
Wyobraźcie sobie kobietę, która trenuje od jakiegoś czasu. Ma rozwinięte mięśnie brzucha, które zasłania ta ostatnia oponka tłuszczu, przez co nie widać kaloryfera (czy też jego zarysu). Teraz ta kobieta chce się oponki pozbyć, jednak musi zrobić tak żeby brzuch był płaski, a nie umięśniony. Jak tego dokonać?
Jedni krzyczą nie jeść słodyczy, drudzy każą sięgnąć po warzywa. Ktoś mówi o piciu dużej ilości wody, ktoś inny... cóż. Nie ktoś inny, a większość głosuje za bieganiem.
Jakiś czas temu Panna dostała bardzo ciekawy artykuł na temat tego, że kobiety biegać nie powinny. (Dla zainteresowanych link tutaj.) W dużym skrócie, autor mówi głównie o kobietach które potrafią biegać 20 godzin tygodniowo. To nam daje prawie 3 godziny dziennie spędzone głównie na bieżni. Nie wiem czy non stop, czy z przerwami na ćwiczenia, jednak te 3 godziny szczerze mnie przerażają. Najwyraźniej powinny przerażać nie tylko mnie, bo nadmiar wysiłku, połączony z dietami odchudzającymi, zmusza organizm do magazynowania większej ilości energii. Tłuszczu, mówiąc jaśniej. No i takie miłe panie, niesamowicie pewne swojego, zamiast chudnąć, tyją. A zamiast eksponować potem na plaży swoją zgrabną sylwetkę, spędzają jeszcze więcej czasu na bieżni, jeszcze bardziej niszcząc swój metabolizm.
A może to ich sposób na życie? Może biegnąc uciekają od problemów świata zewnętrznego, skupiając się na uzupełnianiu płynów w organizmie? Może, może. Przede wszystkim jednak czują potrzebę podzielenia się tą smutną prawdą z fejsbuczkiem, ze znajomymi. Po kilku głębszych zamykają się w łazience, by krokodylimi łzami zalać wyświetlacz domowej wagi.
Dlaczego kobiety nie powinny biegać? Bo za bardzo biorą wszystko do siebie. Panna także. Ktoś kiedyś powiedział, że kobieta ma być chuda i stało się to naszą obsesją. Może potrzebny nam psycholog, który nauczy nas jak akceptować samą siebie? Który wpoi nam, że kolejna fałdka tłuszczu czyni nas lepszymi od anorektyczek czy bulimiczek, że zazdroszczą nam kobiety, które za zwiększenie masy dałyby wszystko.

Jestem gruba. Zaprzeczysz? Potwierdzisz? Żadne z tych rozwiązań nie jest polityczne poprawne. Albo delikwentka nie uwierzy, albo poczuje się skrzywdzona i wyśmiana, a przecież nie taki efekt chcemy uzyskać. Panna ma na to sposób niezawodny. Zawsze proponuje taniec brzucha.
Może to pięknie zdobione stroje, nieco za skąpe by bezwstydnie pokazać się w nich na ulicy. Może to lustra z którymi musimy się zmierzyć na każdych zajęciach. Może to świadomość kontroli nad własnym ciałem. Coś sprawia, że każda kobieta zaczyna akceptować samą siebie. I nie chodzi o to, że się chudnie, że nabiera się super zgrabnej sylwetki, nie. Śmiem zauważyć, że te dobre tancerki do najszczuplejszych nie należą, a i więcej potrafią zrobić niż ich wychudzone koleżanki. Dlaczego? Bo kobiece ciało jest piękne takie jakie jest i choć każdy chce nad nim pracować, nie można oczekiwać niemożliwego. Najlepiej ukierunkować motywację na coś innego niż usilne próby zmienienia samej siebie. Czemu nie zacząć ćwiczyć dla dreszczyku emocji, dla radości z życia, dla cudownego towarzystwa, dla spokoju wewnętrznego. Dla zdrowia. Dla samoakceptacji.

A tak z całkiem innej beczki, Panna Czołg pojawiła się na dzisiejszym treningu! Wrzeszcząc jak upośledzone dziecko umiliła wszystkim trening i sprawiła, że świat stał się piękniejszy. Właśnie dlatego, Czołgistko Qwerty, tutaj właśnie Panna składa Ci życzenia z okazji urodzin, które miały miejsce wczoraj. Szczęścia. Zdrowia. Kondycji i dobrego naciągu. Oczywiście życzyłabym Ci także abyś wróciła na treningi, by miecz Twój zawsze trafiał celu i byś okaleczyła jeszcze więcej przeciwników; ale powinien to zrobić raczej Żelek, on o wiele lepiej zna się na tego typu życzeniach. Trzymaj się więc i do zobaczenia jak najszybciej. MYK!  
Panna także miała urodziny, ale czy to ważne? W tym roku nie było prezentu godnego opisania tutaj. Było za to mnóstwo ciastek! Panna kocha ciastka.