wtorek, 16 sierpnia 2016

A gdyby tak zostać psychologiem

Przez te kilka lat mniej lub bardziej intensywnego prowadzenia bloga, Panna zdążyła skończyć studia i poznać odrobinę świata. Szczyptę ludzi. Wiele odcieni... szarości, czy jak to tam się nazywa. W sumie od zawsze myślała, że będzie uczyła młode duszyczki czegoś potrzebnego. Najpierw dzieci, później młodzież, ostatecznie postanowiła zatrzymać się na dorosłych i zrobić szanowany papier doktorski, który tak naprawdę niezbyt liczy się aktualnie na rynku pracy. Jednak od słowa do słowa, zahaczając o praktyki wszelakie i wiele konstruktywnych rad ze strony znajomych i wykładowców, plan powoli się zmieniał. 
Okazało się na przykład, że praca belfra, choć wyjątkowo zajmująca, nie jest aż tak satysfakcjonująca jak się wydawało. Niewdzięczni rodzice i uczniowie to najgorsza motywacja, coraz częściej spotykana w polskich szkołach. Niestety. Korzystając ze sportowo treningowego doświadczenia Panna myślała o zmuszaniu podopiecznych do robienia pompek w razie niesubordynacji, jednak nie przewidziała, że ci mogą się sprzeciwić, a ona ich do tego w żaden sposób nie zmusi. 
Trzeba zmienić plan. Lecz na jaki, skoro nadal największą ambicją jest nauczanie? Tu z pomocą przyszły treningi i spotkania pierwszego stopnia z trenującą młodzieżą. Taką utalentowaną, wiecie, co to mają więcej złotych medali niż lat i pną się po drabinie sukcesu sportowego tak zatrważająco szybko, że taki judo laik jak ja może co najwyżej drżeć o swoje życie podczas sparingów. I z początku drżałam, gdy przy pierwszym pojawieniu się Łosi koleżanka, która dzielnie trenowała, została przyozdobiona złamanym nosem. Drżałam gdy patrzyli z pogardą na biały pas i robili wszystko żeby tylko nie musieć ćwiczyć z gorszymi od siebie. Takie były początki i w sumie jak w większości grup, do których chce się dołączyć, pierwszym co trzeba zrobić to zapracować sobie na szacunek. 
Ciężko mi nawet sprecyzować w którym momencie Pannie udało się zaskarbić sympatię młodzieżowej części grupy, jednak zmiana była diametralna. Nagle pojawiły się porady, zagrzewanie do walki i wzajemne wsparcie. Już nie był każdy sobie. Panna zyskała Synia i inne Łosie, zaś oni zdobyli osobę, z którą mogli porozmawiać. A z rozmów tych zrodziła się myśl. 

A gdyby tak zostać psychologiem?

Z jednej strony mamy osoby, które mają jakieś braki w swoim sposobie trenowania. Nie są wystarczająco sprawne fizycznie, nie mają tego czegoś, co pozwala wygrywać. Często brakuje im pewności siebie. Jeszcze częściej wytrwałości. Już swego czasu pisałam o ludziach, którzy szybko rezygnują z treningów i tutaj zazwyczaj odpowiedzialny jest właśnie jeden z tych powyższych czynników. Albo kilka. Jednak po dwóch latach w naszym dojo, nauczyłam się od pewnej osoby, że tak naprawdę to wytrwałość i miłość do sportu najbardziej popłacają. To, co myślą o tobie ludzie znajduje się jedynie w ich głowie i jeśli potrafisz odgrodzić się od ich mowy nienawiści to ich myśli w żaden sposób cię nie skrzywdzą. Ćwiczysz dla siebie. Doskonalisz się dla siebie. Zawody są jedynie sprawdzeniem umiejętności, a jeśli nadal nie osiągnąłeś poziomu innych to co innego pozostaje poza treningiem? Rezygnując niczego nie osiągniesz. Powtarzając w końcu się nauczysz. Jak nie po dziesięciu tysiącach powtórzeń to po stu tysiącach lub po milionie. Bywa. 

Z drugiej strony mamy jednak tych utalentowanych młodych sportowców, których hormony znajdują się na skraju eksplozji. Czują potrzebę akceptacji, afirmacji i innych mądrych psychologicznych rzeczy. Muszą odnaleźć siebie, ale jak ma im w tym pomóc sport skoro już są najlepsi i wszystko osiągnęli? Tak, mówię właśnie o tego typu ludziach, którzy ćwiczą od najmłodszych lat i wiele technik mają w małym paluszku. Wygrywają wszystkie pomniejsze zawody, jednak podczas tych większych i bardziej wymagających pożera ich stres i niepewność. Tutaj jest wielu lepszych. Są tylko kolejną twarzą, która zatrze się gdzieś w tłumie. A w dodatku nikt ich nie wspiera. 
Trener nam powiedział, że pojechaliśmy na drugi koniec Polski tylko na wycieczkę, bo i tak nic nie wygramy. Rozgoryczenie w słowach Synia było ogromne, ale ciężko mu się dziwić. I choć w wielu przypadkach (chociażby Panny) "jazda po moralach" jest całkiem dobrą techniką motywującą, nijak działa na młodych zawodników. To jeszcze nie ten wiek, jeszcze nie mają wykształconego własnego zdania, własnego Ja. I ciężko im to wyjaśnić. Nikt nie chce słyszeć, że jest niekompletny. Dlatego zamiast pokornie odwrócić się i pokazać jak bardzo trener się myli, wdają się w bezsensowne pyskówki. A trener oczywiście też nie rozumie całej sytuacji i zamiast wspierać swoich zawodników, pochłania kolejny procentowy trunek. 
Trener ciągle się mnie czepia. Mówi, że jestem beznadziejny. I znów pyskówka w odpowiedzi. Bunt, foch i zniknięcie z treningów na dłuższy czas. Problem jest ten sam i choć praca z dorosłymi, rozumnymi ludźmi powinna być prostsza, ci nie pojmują wrażliwej duszy nastolatka. Dla nich osoba, która nie przychodzi regularnie ćwiczyć nie zasługuje na szacunek. A to akurat Panna doskonale rozumie. Szacunek trenera jest istotny żeby osiągać kolejne poziomy wtajemniczenia. 
Wrażliwość Synia jednak nie ma nic wspólnego z nonszalancją Łosia. Jego pewność siebie zmieniła się już dawno w arogancję. On wie najlepiej, umie najlepiej, wcale nie potrzebuje treningów, a przychodzi tylko dlatego, że mu każą. Już samo zdobycie jego zaufania i autorytetu zajęło Pannie sporo czasu, jednak dotarła do tego punktu znajomości, w którym młodzian zaczął rozmawiać zamiast się przechwalać. Znów to nieszczęsne dojrzewanie, lecz tutaj problemem jest brak jasnego autorytetu. Kogoś, kto złapie za kark i postawi na nogi. Czasem krzyknie. Lecz będzie także sprawiedliwy względem podopiecznych. 
Albo zrobisz co każę, albo wychodzisz z sali, krzyknął kiedyś Rusałka i podziałało. Za drugim razem już niekoniecznie, bo tym razem racja leżała po stronie Łosia. Już nie miał zamiaru się podporządkować tylko opuścił dojo i na dłuższy czas zrezygnował z treningów, chcąc uniknąć niepotrzebnych niesnasek. Przez to Panna nie znalazła już okazji do interwencji żeby ich pogodzić. Żeby wyjaśnić, że dorośli nie zawsze mają rację, jednak trzeba im okazać pokorę, ponieważ potrafią mocno uprzykrzyć życie. Szacunek musi być obustronny, inaczej współpraca nie osiągnie odpowiedniej harmonii i żadne z nich niczego się nie nauczy od drugiego. Jednak uraza trwa, może zapomną do październikowych treningów. 

Jest jeszcze czwarty przypadek, który potrzebuje pomocy. Tym razem dziecko, które niestety zostało skazane na roszczeniowego rodzica, spełniającego swoje ambicje za pomocą syna. On wszystko wie najlepiej, instruuje innych, a młody tylko się stresuje za każdym razem gdy rodziciel ogląda walkę. Ile to już razy rodziły się łzy w jego oczach gdy nie wyszła mu jakaś technika, albo został przewrócony. Ile razy dostawał piłką w twarz, gdy taty nie było w pobliżu i nawet się nie skrzywił, tylko z męskim uśmiechem grał dalej. Bardziej. Agresywniej. Wytrwalej. 
Tak samo jak podczas pracy w szkole, rozmowa z rodzicem była trudna. Panna się starała. Proponowała żeby nie zmuszać dziecka do nadmiernego wysiłku (często nawet dwa treningi dziennie), okazać mu zrozumienie i miłość. Pozwolić się usamodzielnić zamiast wycierać mu włosy po każdym cięższym ćwiczeniu. Na darmo. O wiele przyjemniej pracowało się z młodym, chwaląc jego sukcesy i doradzając przy niepowodzeniach. Muszę przyznać, że przez ostatni rok zmężniał pod czujnym okiem Rusałki i innych. Póki ojciec nie stoi w drzwiach i nie komenderuje. 


I tak sobie Panna obmyśla te wszystkie przypadki. Trochę stara się działać, zabiera młodzież na pogaduchy przy pizzy i dochodzi do wniosku, że jednak każdy zawodnik potrzebuje kogoś kto mu poukłada w głowie, pozwoli skoncentrować się na celach, niwelując problemy. Sportowcy to też ludzie, często z jeszcze większym brzemieniem na swoich barkach. Skoro coś robią to oczekuje się od nich, że zawsze będą to robili dobrze. A jednak jesteśmy tylko ludźmi. 
Dlatego rozpoczyna się nowy etap w pannowym życiu. Dokształcanie. Czytanie i ćwiczenie na dostępnym materiale. Panna zostanie psychologiem sportowym. 
Wstępnie. 
W końcu ktoś musi im wytknąć to, co inni boją się powiedzieć na głos.