środa, 21 stycznia 2015

Wyrzuty sumienia

Panna uzależniona jest od treningów. Zdała sobie z tego sprawę dziś rano, gdy bark zbuntował się i nie chciał poruszyć przez pierwsze pięć minut pobudki.
Choć jakiś czas temu Pannę zapewniano o tym, że jej treningi judo wcale nie są tak ciężkie jak być powinny, to jednak coś w nich jest. Męczą, doprowadzając ciało do stanu wycieńczenia na początku, regeneracji w trakcie oraz ponownego zmęczenia na samym końcu tych dwóch godzin. Jednym słowem, są cudowne. Pewnie dlatego tak ciężko jest którykolwiek z nich opuścić, nawet jeśli sesja znów atakuje i każe się skupić na skryptach, książkach, notatkach. Nauka to nie wymówka, o czym już raz było tutaj wspomniane. Dotleniony mózg lepiej pracuje, pozwala na zapamiętanie większej ilości informacji, oraz ułożenie tego, co już gdzieś tam zaległo w naszej głowie. Panna poleca, Panna tak zdała niejeden ciężki teoretyczny egzamin.
Dziś sytuacja nieco się odmieniła, bo nagle zostałam postawiona przed faktem, że za kilka dni muszę napisać egzaminy dwa, jeden po drugim. Czasu mało, materiału dużo. Panna załamała ręce. Zajęcia na uczelni nadal trwają, treningi obecne każdego dnia, a brak snu dobija się do drzwi, liżąc i zaklepując każdą wolną od pracy godzinę. Jak żyć? Otóż, żyć i trenować. Nie ma że boli. Jeden egzamin to nie wymówka, dwa także nie. Gdyby nie obolały bark to zapewne teraz Panna dopiero by zrzucała z siebie judogę i przebierała w ubrania nienaznaczone potem. Ale bark boli, a cokolwiek mu jest, wcale nie jest to przyjemne.
Nie zmienia to faktu, że Panna ma ogromne wyrzuty sumienia. Każdy ominięty trening to dwie godziny w plecy, dwie godziny przewagi jaką mają nad nią inni, aktywni uczestnicy. Nieważne jak zdolna będzie i ile wyciągnie z pozostałych spotkań, te dwie godziny treningu nigdy nie zostaną nadrobione, a to najgorsza kara. To nie jest zwykła nauka, bo ten sam czas można poświęcić w domu nad książką, czytając i starając się zrozumieć zagadnienia. Tutaj nakładają się takie czynniki jak: trener, dojo, partner, siłówka, ćwiczenia wytrzymałościowe, presja otoczenia. Powtarzając kata czy też kuzushi w domu, nie osiągnę tego samego efektu. Nie odrobię treningu idąc na coś innego, albo wychodząc pobiegać. To dwie godziny czasu, jaki powinien poświęcić Pannie trener, a ona niemal dosłownie go olała. Bo sesja. Bo obolały bark. Bo jedna wymówka zdecydowanie nie wystarczy żeby zrezygnować i gdyby któryś z tych czynników nie wystąpił, to teraz by tam była i skakała, rzucała i biegała. Bo to uparta Panna jest.
Na myśl nasuwa mi się biedny Żelek, który swojego czasu poważnie się uszkodził i zmuszony był opuścić treningi szermierki. Kolano nie sługa, trzeba szanować i opiekować się nim, szczególnie gdy jest się taką uroczą niezdarą. Wystarczy śliskie podłoże, by ścięgna się napięły, a noga została zwichnięta i może to spotkać każdego. W sumie to jest to wyjątkowo częsty fenomen w dzisiejszych czasach. Opowiadano kiedyś Pannie, że człowiek nadal nie jest przystosowany fizycznie do swojego wzrostu, że ludzie powinni mierzyć co najwyżej 1,60m, a dodatkowy wzrost (oraz masa ciała) to nadprogramowe obciążenie, z którym nie zawsze dajemy sobie radę. Nawet jeśli chodzi o utrzymywanie równowagi. Dlatego Żelek upadł. To samo spotkało kilka innych osób dzielnie walczących mieczem. Różnica głównie polega na tym czy ów zraniony osobnik, po rehabilitacji zdecyduje się wrócić czy też nie.
Żelek wrócił, jednak tego samego dnia, po ponadgodzinnych staraniach Panny by sobie nic nie zrobił, ponownie zniszczył swoje kolano. Los jest niesamowicie okrutną i kapryśną kochanką.
Kolejny trenujący (niemożliwym jest wymyślić kolejną chwytliwą ksywkę) wrócił po długiej rekonwalescencji i trenuje do tej pory, choć łagodniej, by przypadkiem nie zirytować tej samej, zawistnej kochanki. Ważne jednak, że wykazał się o wiele większą odwagą niż na przykład Jeż, dla którego obolałe kolano okazało się idealną wymówką do nie wykonywania sporej ilości ćwiczeń oraz ostatecznego opuszczenia grona trenujących (no, już pomijając kryzysy emocjonalne).
Najlepszym przykładem oraz wzorem do naśladowania dla Panny jest Brat Barona. Jest to człowiek, który najwyraźniej zaprzysiągł swoją duszę treningom i mimo mechanicznej nogi, czy też szyny, przychodził i ćwiczył co tylko mógł. Długi czas były to ręce, brzuch. Teraz, w pełni sprawny, podnosi ciężary większe od siebie, jak ta pracowita mrówka. Panna musi brać przykład i przy złamanej nodze robić pompki na rękach. Tak.
Bo kto leży ten nie żyje.

Właśnie dlatego dziś męczy mnie sumienie i mimo że miałam się uczyć, nadal nie mogę się skupić i siedzę tutaj, przeglądam techniki, które mogę wykorzystać przy kolejnym randori i zawzięcie masuję bark, z nadzieją, że w poniedziałek będzie już w pełni sprawny i gotowy do wykonania kolejnego ippon seoi nage. Żeby było zabawniej, motywacją dla Panny jest także... Kapitan Bomba. I nie tylko. Kto gorszy w judo ten krwawi dużo. Bierzmy się więc do roboty.