środa, 25 marca 2015

Kryzys

Są odejścia i są kryzysy. Był czas, gdy Panna pisała o dziewczynach chodzących na treningi i często się do tej notatki odwołuje w rozmowach, ponieważ zawiera sporo prawdy. To one zazwyczaj odchodzą, przez co czują potrzebę w jakiś mało kompromitujący sposób owe odejście uzasadnić. Jedna z uczęszczających swojego czasu na szermierkę po miesiącu treningów stwierdziła, że nie widzi progresu. Z jednej strony, to wyjątkowo krótki czas żeby ocenić swoje umiejętności, z drugiej jednak Panna powoli zaczyna tę osóbkę rozumieć. 
Który to już miesiąc chodzę na nowe treningi? Piąty? Zapewne tak właśnie jest. Początki zazwyczaj są albo zbyt proste albo zbyt skomplikowane. Panna już znała (mniej więcej) pady, potrafiła zrobić przewrót, wytrzymywała większość ćwiczeń wydolnościowych. Gdzieś tam w oczach trenera tliła się aprobata, zamysł, jaka to ta Panna zdolna jest i jak szybko łapie. Było to jednak oszustwo godne największej szui. Wystarczyło, że do owych padów dołączono pierwszy rzut i przestało być już tak kolorowo. Padało to chucherko wraz z rzucaną partnerką, wykrzywiało kolana, garbiło plecy. Teoria teorią, jednak praktyka jest rzeczą skomplikowaną i wymaga o wiele większego nakładu pracy. Dlatego właśnie Panna ćwiczyła zawzięcie, jednak ćwiczenia te nie dawały większych efektów. Cóż mi po rzucie, przy którym muszę zgiąć kolana tak, że równie dobrze mogłabym klęczeć? I jak to niby mam zrobić szybko i dynamicznie? 
To był pierwszy gwóźdź do trumny. 
Ów rzut długo jeszcze Pannie nie wychodził, mimo że był jedyną rzeczą jaką robili wszyscy zgodnie na treningach. Czasem się przewracała, czasem nie wychylała partnerki, najczęściej jednak miała problemy z pozycją nóg, która jest zdecydowanie inna niż w szermierce. Nadszedł jednak czas by wprowadzić nową technikę, o równie atrakcyjnej japońskiej nazwie, która okazała się dla Panny jeszcze mniej użyteczna. Teraz bolał bark, bolały plecy, dynamizm leżał, zaś wszyscy możliwy przeciwnicy wydawali się za ciężcy dla Panny. Z dwojga złego wolała pierwszą technikę. 
I opanowała. Druga nadal stoi odłogiem, czekając na kolejną poprzeczkę, którą wyjątkowo ciężko będzie przeskoczyć. 
Dlaczego nadal czeka, zapytałby ktoś ciekawy, przecież w pięć miesięcy nie mogła Panna robić jedynie dwóch technik. Prawda, prawda, jednak trzeci rzut akurat przypadł mi do gustu i bardzo chciałabym zastosować go w walce. Ale jak, skoro wszyscy wyjątkowo się bronią przed wszelkimi technikami w tył? Odkąd zaczęły się sparingi nadal jest to zagadka. 

Miało być jednak o kryzysach. Jak już wspominałam, kryzys zazwyczaj wiąże się z czymś jeszcze, jakimś dodatkowym czynnikiem, który ukróca motywację. Najczęściej jest to wycieńczenie. Studia, praca, treningi - wszystko nakłada się na siebie, zabierając czas i miejsce temu, co jest niezbędne dla naszego zdrowia. Godziny przeznaczone na sen, czas na posiłek. Na ile jesteśmy zmęczeni czy głodni, skoro wcale tego nie czujemy? Jak bardzo jesteśmy zdolni kontrolować swoje instynkty? Cóż, najwyraźniej Pannie świetnie idzie, bo potrafi pójść na trening jedynie o obiedzie 5 godzin wcześniej. I wcale tego nie pochwala, a wręcz przeciwnie, stara się z tym walczyć. Uniwersytet jednak sprawnie uniemożliwia jej wysiłki, trzymając zawzięcie i jeszcze nakładając dźwignię krzyżową. 
Przemęczenie może doprowadzić do kolejnej przyczyny, tym razem jest nią brak progresu, a z nim także brak chęci. Trening - źle, turniej - źle, mistrzostwa - najgorzej. Po co ma Panna chodzić skoro nic nie osiąga? Nie ma talentu, nie może sobie poradzić z durnym rzutem, nie wchodzi w ciało. Sparingi są przecież męką za każdym razem, gdy przychodzi czas na atak, a Panna ma pustkę w głowie. Może kontra? Ale przecież powinna zaatakować jako pierwsza. Cholera, znów przeciwnik zblokował ręce. I co mam teraz zrobić? 
Może brakuje jeszcze Pannie wiary we własne umiejętności, może nie potrafi określić w którym momencie może wykonać daną technikę. Zapewne się boi. Zdecydowanie nie ma już chęci do dalszych prób, jako że zakończą się porażką. 
Pytaniem jest czy podobny kryzys jest powodem do odejścia. Czy warto porzucić to, czego już się Panna nauczyła, opuścić ludzi, z którymi zaczęła się zaprzyjaźniać i ponownie zamknąć się w pokoju przed komputerem. W tym momencie zapewne Lucky powiedziałaby Weź nie pierdol i miałaby całkowitą rację. Każdemu zdarzają się gorsze okresy, dni w które chce się jedynie leżeć i wyć. Wejście na matę oczyszcza umysł z codziennych trosk, owszem, ale przysparza innych problemów w wymiarze technicznym. 
Jestem słaba. 
Nie potrafię. 
Boję się. 
Będą się śmiać. 
Wyobrażasz sobie to spojrzenie pełne dezaprobaty. Nawet nie krzykną, bo po co? Szkoda zdzierać sobie gardło na kogoś kto przecież i tak się nie nauczy. Ale, do cholery, przecież nie jesteś zwykłą babą, która użala się nad sobą jakby zaraz miała dostać okresu! Jesteś Panną, tą samą, która jeszcze kilka lat temu postanowiła udowodnić, że kobieta może dobrze walczyć mieczem. Jesteś jedyną, która ostała się po kilku latach treningów i dorobiła wielu wewnętrznych osiągnięć. Pamiętasz, droga Panno, jak bałaś się swoich pierwszych sparingów? Pamiętasz jak darłaś się na Żółwia bo chciał wyjaśnić Ci dokładnie jak wykonać dany cios? W końcu go przecież opanowałaś, mimo że wtedy zbierały Ci się łzy w oczach. 
Tutaj będzie podobnie. Musi być. Talenty tak naprawdę nie istnieją, predyspozycje da się wyćwiczyć. Trzeba tylko wziąć się za siebie, zebrać do kupy i postawić na swoim. 
Że niby Panna nie da rady? Że ma się poddać i odejść? 
No weź nie pierdol.