Znacie to uczucie gdy nic wam się zupełnie nie chce? Myślicie sobie, że dobrze byłoby poczytać, albo zagrać w coś, albo po prostu obejrzeć kolejny odcinek ulubionego serialu. Jednak nawet tego nie potraficie w danym momencie zrobić. Unosicie głowę, patrzycie w zasłonięte okno i odwracacie się na drugi bok by zasnąć na kolejne kilka godzin. Może wtedy cały marazm minie.
Problem zwykle tkwi w tym, że apatii nie da się ot tak wyzbyć. Minie kilka dni, może tygodni nim nasz organizm stwierdzi że to już czas coś porobić, a my nie będziemy mieli już żadnej wymówki, która by temu zapobiegła. Z ociąganiem wstajemy, pakujemy się pod prysznic, a potem siadamy przed komputerem. Aktywność fizyczna zakończona, umysłowa męczy o wiele bardziej! Dlatego też Panna odpala lolka i rozentuzjazmowana wita się z First Bloodem.
Podobna sytuacja ma miejsce zawsze gdy przed Panną staje nauka, bądź sterta prac i projektów do wykonania. Wtedy zawsze znajduje się czas by porobić coś innego, a na koniec użalać się w duchu nad natłokiem zaległych zadań. Zgaduję, że każdy ma podobnie, stąd też ten wpis. Co zrobić żeby się zmotywować do działania? Jak chętnie wyruszyć na trening (z drużyną lub bez niej)? Jak oprzeć się pokusie miękkiego fotela?
Gdy chcesz iść na trening - ruszaj. Gdy jednak nie chce ci się - biegnij. Powiedział kiedyś pewien celebryta nim zaczął prowadzić vloga o karierze fightera. Czy ją osiągnie? Zainteresowanych odwołuję do tego kanału.
Wracając jednak do tematu, muszę przyznać, że ma on w jakimś stopniu rację. Tak jak zwykle trening sprawia nam wiele przyjemności i z chęcią na niego idziemy, są też dni w które za nic nie mamy zamiaru się ruszyć z domu. Zła pogoda, złe samopoczucie, pechowy dzień. Po co iść skoro to może sprawić, że będzie tylko gorzej? Jestem chora, nie powinnam się przemęczać. Trening poczeka do przyszłego tygodnia. Zaraz... poczeka? Nie, treningi nie czekają. To my czekamy na treningi. My odliczamy dni do kolejnego spotkania z ćwiczącymi znajomymi i to my w pełni świadomie przygotowujemy się mentalnie do kolejnej serii siłowych ćwiczeń. Nie mamy nic do zaoferowania treningowi, ale on nam owszem.
Powiedzmy więc, że taka marudna Panna po długiej burzy mózgów decyduje się na ten trening iść. Nadal burczy pod nosem, że to nie jest dobry pomysł, że trafi na zapasy albo akrobatykę, że każą jej robić głupie rzeczy i że będą jej pokazywać techniki tak beznadziejne, że nigdy nie użyje ich w walce. No, po prostu koszmar! Jednak autobus podjechał, a Panna wsiadła. Nie ma odwrotu. Teraz trzeba już iść. Głęboki wdech i kilka ciekawskich komentarzy współpasażerów pomagają rozładować bezsensowne rozdrażnienie. Dociera w końcu na salę, przebiera się i wraz z ubraniem cała frustracja, całe zdenerwowanie znika jak ręką odjąć. Sama Panna nadal nie rozumie czemu tak jest. To jak zmywanie warstwy kurzu, która przez cały dzień się na nas osadzała, uniemożliwiając nabranie pełnego oddechu. Czuje się ulgę. Endorfiny krążą po organizmie. Panna kończy trening wesoła i gadatliwa, tak jak powinno być.
Czasem jednak nie chodzi o zły dzień. Niektórzy zrażają się chociażby dlatego, że zmusza się ich do nadmiernego wysiłku. Zrywaj tempo! Krzyczy któryś z trenerów jeszcze zanim przerażony adept padnie na podłogę. Ostatkiem sił nabiera prędkości i truchtem kieruje się w stronę materaców. Pada, zamyka oczy i skupia się na urywanym oddechu. Wstawaj! Kto leży ten nie żyje! Kolejny wrzask. Gagatek unosi jedną powiekę i podnosi się ciężko. Już nie może, zaraz zwymiotuje. Po cholerę tu przyszedł? Nie ma kondycji. Może wróci jak trochę poćwiczy samotnie i nie będzie już wystawiony na pośmiewisko.
Nie będzie ćwiczył. Kondycja się nie polepszy. Nie wróci na treningi. A szkoda, bo przecież każdy na początku przechodzi przez to samo. Taka Panna, która teraz robi pajacyki z uśmiechem, kiedyś zdychała przy piętnastu. Pompki często robi damskie, ale za każdym razem coraz więcej. Nie narzeka też przy rozciąganiu, naczelnej torturze każdego treningu. Po miesiącu regularnych ćwiczeń nie robią się już zakwasy, a człowiek męczy się o wiele mniej. Przecież warto poczekać zamiast już na początku się zniechęcać, prawda?
Co nam oferuje trening poza zmęczeniem? Endorfiny, wzmożony apetyt, lepszy sen, poczucie robienia czegoś dla siebie i bycia lepszym od innych. Czy to mało? Dodajmy jeszcze do tego skupienie się na czymś poza własnymi problemami, smutkami, złamanymi sercami i innymi rzeczami, które na co dzień nie dają nam spokoju. Możemy na treningu wyładować agresję, uwidocznić euforię, wyrazić i zapomnieć o smutku. Jedynie czego nie możemy nieść w bagażu emocji to apatia, ale czy potrafi ona przetrwać cudownie męczącą rozgrzewkę? Wypływa razem z potem, zapewniam.
Jeśli nie możesz kogoś pokonać, zostań jego sojusznikiem. Powiedział ostatnio znajomy. Panna oczywiście odparła cichym parsknięciem. Jeśli nie możesz kogoś pokonać, trenuj więcej.
Pannie zbliża się sesja, więc pewnie częściej będzie można ją spotkać biegającą po osiedlu. Taki już ma sposób na naukę. Dotleniony mózg lepiej przyswaja informacje, a przerwa na ćwiczenia nigdy nie jest przerwą zmarnowaną. Trzymajcie kciuki!
A teraz, zamiast czytać, zrywaj tempo i biegnij na trening.
W życiu nie rozumiem wielu rzeczy, które powinny zostać zrozumiane poprzez ich doświadczenie. Czołową z nich w moim przypadku jest przyjemność z wysiłku fizycznego. Tu nie ma co rozumieć, tu trzeba podziwiać jego fanów, a samemu od niego stronić bo to wróg :x.
OdpowiedzUsuńOderwanie się od problemów poprzez trening wydaje się całkiem rozsądnym, jeżeli ktoś rzecz jasna chce przyjąć taką taktykę.
E TAM, Miecz niech trenuje, inaczej by nie był Mieczem.
Dało mi to cholernie dużo do myslenia.
OdpowiedzUsuńBędę wracała do tej notki i może wreszcie przełamie się, i zapiszę się na jakieś zajęcia, gdzie będzie ruch. ><
Polecam taniec brzucha! :D
Usuń"Jeśli nie możesz kogoś pokonać, trenuj więcej." - oprawiłbym to w ramkę i powiesił na ścianie, ale na szczęście jestem w tej chwili na etapie "Nie to, że mi się nie chce... mam całe milion powodów, dla których nie mogę tego zrobić". A serio - nie mam za bardzo wolnego miejsca na ścianie.
OdpowiedzUsuńZ wysiłku fizycznego można czerpać radość, o ile wysilając się nie robi się czegoś, czego się skrajnie nie cierpi. Zmęczenie to fajna rzecz, jeśli nie jest to zmęczenie bieganiem, którego osobiście nie cierpię -_-' Jednak ta sama ilość wysiłku w formie brzuszków/pompek/innychtakich mi nie przeszkadza, nawet sprawia pewną satysfakcję. Może to ta wrodzona niechęć do ruszania się? Na takich ćwiczeniach technicznie rzecz biorąc tkwię w miejscu...
Mądra notka, jak zwykle pobudza do refleksji, brawa dla Panny.
I piękne dzieło sztuki pod notką! Zaczyna mnie przerażać fakt, że niedługo problematyka dzieła prawdopodobnie będzie dotyczyć również mnie ^^'
A wiesz, że mam tak samo... zły dzień, apatia i marazm. Kupa rzeczy do zrobienia a perspektywa zajęć i tańczenia wydaje się ostatnim czego moje ciało oczekuje. Jednak motywuję się. Zła i zmęczona idę... przebieram się, wchodzę na salę. Włączam muzykę i... i wszystko mija. To jak magia. Zatapiam się w dźwięku i nie myślę o wszystkim, co mnie przytłacza. Oczyszczam umysł i rozluźniam ciało. Płynę.
OdpowiedzUsuń