piątek, 7 grudnia 2012

Darbuka

Dziś nie będzie wspomnień. Muszę sięgnąć do teraźniejszości, by oznajmić coś bardzo ważnego. Panna się zakochała. W kim, zapytacie, a ona nie odpowie. Zapewne uśmiechnie się, zamruga i pójdzie w drugą stronę, mamrocząc pod nosem "dum tek tek dum tek". Cóż to za dziwny język? Darbuka. Cztery dźwięki, setki rytmów i piękne tancerki wirujące w takt. Wszystkie mają zamknięte oczy, wszystkie zarzucają włosami, kołyszą biodrami, wyciągają ramiona i kołyszą się, kołyszą, kołyszą, coraz szybciej, mocniej, intensywniej. A potem cisza, Dum. Zmiana rytmu. Dum dum tek dum tek. 

Najpierw próbowałam tańczyć z innymi. Na biodrach zawiązałam chustę z dzwoniącymi monetami. Koszulkę uniosłam, odsłaniając blady brzuch. I kręciłam biodrami, zarzucałam włosami, unosiłam biust, ale... No właśnie. Nie czułam zbyt wiele. Może to dlatego, że praktycznie niczego się jeszcze nie nauczyłam, nie mam wyćwiczonych ruchów, nie czuję się swobodnie. Nigdy nie tańczyłam, a miecz w tym wypadku nie jest brany pod uwagę. Zatrzymywałam się dość często i patrzyłam na resztę kobiet. Brujita mobilizowała do tańca, więc odpowiadałam jej uśmiechem, a gdy się odwracała, ja znów stałam obserwując.
Podświadomie przez cały czas powtarzałam w myślach podstawowe rytmy, liczyłam i starałam się odtworzyć to co usłyszałam za pomocą dumów, teków i ka. Darbukę dostałam do rąk dopiero dzisiaj. 
Najpierw się opierałam. Dzielnie trzymałam w dłoniach kubek z herbatą, potem złapałam za ciastko, w końcu jednak usadzono mnie z bębnem pod pachą. 
Musisz rozchylić nogi! Brzmiało to niemal jak oskarżenie, gdy usilnie starałam się utrzymać instrument na nogach skrzyżowanych. Czułam się o wiele bardziej komfortowo w pozycji "zamkniętej", izolując się od świata kawałkiem drewna. Darbuka odpowiedziała mi dźwiękami pustymi, cichymi, zamkniętymi jak ja sama. Nie byłam zadowolona z efektu, chciałam się poddać. Nie jestem muzykiem! Nie znam się, nie umiem, nie rozumiem. Oni byli jednak uparci i po przeniesieniu się na ziemię w końcu poczułam przypływ inspiracji. 
Dum dum tek dum tek, dum tek tek dum tek, dum tek dum dum tek... Dum dum ka tek ka dum tek. Wszystko wychodziło samo. Najpierw podstawowe rytmy, potem solówki (zagrałam moją pierwszą i drugą solówkę w życiu!), na końcu (i dwa kieliszki nalewki później) odważyłam się na improwizację i mieszanie stylów. Co prawda nikogo nie porwało to do tańca, ale jestem z siebie zadowolona. Ka nie wychodziło mi tak źle jak się spodziewałam, koordynacja tym razem mnie nie zawiodła. Jedynym moim problemem były nerwy, jak przypominałam sobie o tym gdzie jestem od razu plątały mi się ręce. Dumy stawały się tekami, teki dumami, ka zanikało, albo wypadało z rytmu. Ale to nic! Wystarczy się zebrać w sobie i kontynuować. Błędy zdarzają się nawet najlepszym. Zawsze, we wszystkich dziedzinach. 

A może bębniarstwo przyda mi się w walce, kto wie? 
Po dwóch godzinach przekazywania sobie darbuki z rąk do rąk nie chciałam wracać do domu i opuszczać mojej nowej przyjaciółki. 

Niedługo pojawi się kontynuacja wspomnień, nie wiem tylko czy pisać o pierwszym oficjalnym treningu, czy też o oswajaniu. Jak Panna myśli? Och, Panna już chyba nie myśli, Panna śpi i śni o własnym bębnie i wyciszonym miejscu, gdzie nikt jej nie zabroni ćwiczyć. 

A to jest Abu Kadar:

1 komentarz: