niedziela, 9 grudnia 2012

Treningi

Pamiętam ten dzień jakby to było wczoraj. Styczeń, śnieg, zimno. Czapka, szalik, rękawiczki. No i oczywiście pęk mieczy, które nieporadna Panna niosła na ramieniu. W tym także bokken z tworzywa, mój własny, jedyny w swoim rodzaju. Obok szedł Trener i opowiadał. Wspominał swoje początki szermierza, jak pierwszy raz pozwolono mu nieść broń, jaki wtedy był podekscytowany. Myślę, że nie do końca słuchałam, zastanawiając się jak dam sobie radę na treningu z którego zwykle ludzie wychodzą na czworaka, z wywieszonymi językami. Przecież jestem słaba! Nie dam rady!
Z takim nastawieniem poznałam pierwsze kilka osób, uścisnęłam dłonie, nie zapamiętałam imion. Nigdy nie potrafiłam zapamiętać jak kto się nazywa, to takie bezużyteczne. Od czego są zawołania typu "ej! ty!" albo chociażby tryb rozkazujący. Nie musisz przecież mówić Azor, siad jeżeli patrzysz psu w oczy i na niego wskazujesz. Ludzie chyba działają na podobnej zasadzie, taką przynajmniej miałam nadzieję.
Słuchając jednym uchem dyskusji obecnych, obserwowałam też obłok pary tworzący się z każdym wydechem. W sumie, była to jedyna normalna rzecz w całym tym wydarzeniu. Kto by uwierzył, że będę machała mieczem? Jestem dziewczynką, powinnam bawić się lalkami, tańczyć, śpiewać albo pogrążyć się w imprezowym szaleństwie, znaleźć podrzędnego samca i... Nie, jakoś mnie to nie interesowało, wolałam trochę nad sobą popracować i, jak widać, wyszło mi to na dobre.
Z zamyślenia wyrwało mnie magiczne hasło - pora wejść do środka.

Nie przypomnę sobie kogo wtedy poznałam, a kogo jeszcze nie. Pierwszy oficjalny trening (trzeba zauważyć, że pierwszych treningów miałam przynajmniej trzy, jak nie więcej) spędziłam nieco odizolowana. Jedynie druga obecna tam dziewczyna towarzyszyła mi w ćwiczeniach w parach, ale na tym kończyła się cała współpraca. Pamiętam posiniaczone kolana i pozdzierane łokcie. Przeżyłam zabawę w naprzemienne skakanie nad ludźmi i czołganie się pod nimi. Przetrwałam też bieg, choć wiedziałam, że muszę robić przerwy by przetrwać. Czasem szłam napić się wody, przykucałam by zawiązać po raz kolejny sznurówki. Trenerzy patrzyli. Cztery pary oczu śledziły każdy krok spoconych i zmęczonych adeptów.
Ach, Żółw przyszedł tamtego dnia w garniturze. Nie ćwiczył - zarządzał i tłumaczył. Cios znad głowy, przecież miałam to już opanowane przynajmniej w podstawowym stopniu! Niech Panna się nie wygłupia, nie musi Panna robić tak obszernego, szybkiego ruchu. Lepiej zacząć powoli, akcentując każdy punkt jaki pokazano na początku. Czy mogłam zrobić coś poza dostosowaniem się? Nie, raczej nie, przecież byłam tylko głupią dziewczynką, która nie wiedziała co robi. Zwolniłam więc tempa, dokładnie wykonywałam ćwiczenie, zmuszając mięśnie do jak największego napięcia. Wtedy podchodził drugi trener. Może jednak powinnaś spróbować tak? Patrz, koleżanka robi inaczej, nie wyłamuj się z tłumu! Ale Trener powiedział...Tamten jednak już odszedł by kontrolować innych, ważniejszych ćwiczących. No tak, faceci mają większą smykałkę do bicia się na kije. Oczywiście. Przystawałam więc żeby się im przyjrzeć, wyrównać oddech i spróbować wziąć przykład z dziewczyny obok. Zauważył to Skoczek. Skoczek był trzecim trenerem. Z tą energią nikogo nie zabijesz! Bij mocniej! Z biodra! Aż zaświszczy! Czy muszę wspominać, że każda kolejna wskazówka, zaprzeczająca poprzednim, strasznie mnie męczyła i irytowała? No właśnie. To na domiar złego pojawiał się także Trener, pewien, że już znam ten cios i powinnam się popisać. Tak, lans był wskazany. A co tu się Panna obija? Gdzie jest energia? Mocniej, z wyskokiem! Pewnie chodziło wtedy o wypad, ale jedyne co przyszło mi do głowy to skok podczas ataku i chyba dobrze, bo nikt więcej się do mnie nie zbliżył.
Obrona przed ciosami wydała mi się prostsza, więc włożyłam w nią więcej energii. Zbijanie broni przeciwniczki wprawiło mnie w dobry nastrój, który potem wykorzystałam na wypadzie integracyjnym po treningu. Bar dla kibiców piłki nożnej, no pięknie.
W tle grała tania muzyka z MTV, niemal naga tancerka wiła się na ekranie. Żółw zapłacił za moją herbatę (ale nadal czułam się zaproszona na jeszcze inną, taką szczególną!). Siedziałam więc i słuchałam, co inni mają do powiedzenia. Czasem dodawałam coś od siebie. Potem wróciłam do domu, pieszo, w deszczu.
Na co Pannie taka laga? Krzyknął jakiś pijany mężczyzna spod baru. Spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się z wyższością. Umiałam całe trzy ciosy i jeden blok, byłam niepokonana! Nikt nie mógł mi zrobić krzywdy, byłam tego pewna.

Nie pamiętam dokładnie co się działo na kolejnych treningach. Było ich wiele, stały się częścią mojego życia codziennego. Czasem przychodziłam na uczelnię z bokkenem, a dziewczyny zachwycały się jaka to jestem groźna i niebezpieczna. Była to wystarczająca nagroda za litry potu wylane na sali, za siniaki i zdarte łokcie. Za nerwy, które oczywiście towarzyszyły każdej nowej technice. W dodatku wszystkie pochwały niwelowały moje zwątpienie w samą siebie, a tego zdecydowanie było mi trzeba.
Czasem uśmiechałam się do innych trenujących, powoli zaczęłam ich poznawać. Wszyscy byli niezwykle mili, pomagali, tłumaczyli, śmiali się ze swoich błędów. A po treningu zawsze szliśmy coś zjeść, z trenerami czy bez, nie było to ważne. No i odprowadzali mnie gdy mieli okazję.

Byłam naprawdę szczęśliwa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz