Myślę, że powoli zaczynam odbiegać od tematu, ale nie robię tego umyślnie, zapewniam! Po prostu zbliża się ten magiczny okres w którym nagle wszystko nabiera sensu, serca rosną, a portfele drastycznie zaczynają chudnąć. Ja sama pozbyłam się dzisiaj sporej sumki, za którą mogłabym wyżyć miesiąc, tylko po to by moja kochana rodzina dostała jakiś prezent. Sama oczekuję czegoś oryginalniejszego niż krzesło z zeszłego roku, czy tamta paskudna bluzka, której nawet nie mogę oddać biednym dzieciom, bo byłoby mi szkoda każdego kto musiałby to paskudztwo założyć. Przyjmuję broń, rękawice, ciasta i żakiety. Ewentualne mikrofony także będą mile widziane. No i perfumy. Albo różne kosmetyki pielęgnacyjne. Och, aż mi lżej na sercu, gdy wymieniłam wszystko co w tym momencie toleruję. Książek nie uwzględniam, bo to raczej oczywiste.
Jeśli chodzi o święta szermiercze, wspominałam już o prezencie, który do tej pory towarzyszy mi na treningach. Ostatnio rozmawiałam z pewnym sympatycznym historykiem, czy też studentem historii, który bardzo zainteresował się Owcą, czyli moim (powtarzam, MOIM) bokkenem.
Katana! No, tak konkretnie to nie, ale pozostańmy przy katanie. Michał wydawał się coraz bardziej wniebowzięty każdą minutą rozmowy. Wyjęłam broń, pokazałam, przedstawiłam kilka bardzo profesjonalnych pojęć, którymi najpewniej zyskałam jego uznanie. Oczywiście, wątpił w moją skuteczność w walce, a samą wzmiankę o zapasach wyśmiał. Balacha jednak skutecznie go przestraszyła i nie drążył tego, jakże niewygodnego dla mnie, tematu. Ale nie, nie założyłam mu dźwigni, po prostu wspomniałam. Wracając do Owcy Treningowej, cóż, jest to czarny kawał tworzywa, polipropylenu, którym się macha. Większość próbuje wyjąć z niego ostrze, jednak rezygnują po chwili ze smutnymi minami. Nie, nie ma tam ostrza. To do treningów, żeby nikomu nie stała się krzywda. Mimo to krzywda się działa i dzieje nadal. Czasami. No, często. Ale niewielka!
Ile to ma długości? 105 cm, Michale. Ale klinga. No nie wiem, możesz zmierzyć. Tak na oko. 75 cm? Widzę, że ma dość dużą tsubę, jak to oddziałuje na walkę? I tak dalej, i tak dalej. Tłumaczyłam cierpliwie, pokazywałam, porównywałam z inną bronią. Michał słuchał. Wyjaśnił mi czemu Polacy mają w genach ciągotę do szabli. Wszystkie swoje wypowiedzi popierał historycznymi faktami. Byłam zadowolona, on przynajmniej nie chciał krzyczeć yatta skacząc na przeciwnika. Rapier go wcale nie zainteresował. Bał się go dotknąć, zakazał mi wyjmowania go z pokrowca. Na sam kosz zerkał z przestrachem, nadal ściskając bokken w dłoniach. No dobrze, dobrze, ludzie mają swoje zboczenia, a ja je akceptuję. Czasami. Nieczęsto. No, nigdy.
W zeszłe święta informowałam cały świat, że zaczynam trenować. Mamo, mamo! Będę rycerzem! Tato, tato! Ciociu, ciociu! No i ciocia oczywiście musiała podjąć temat.
Jak to cudownie! Twoja siostra też znalazła sobie zajęcie, będzie chodziła na skałki! Może zrezygnujesz z szermierki i pójdziesz z nią na wspinaczkę? Dzień dobry, nazywam siebie Panną i mam lęk wysokości. Zamiast zabijać ludzi, mogę na nich spadać, ale prędzej sama się połamię. Nie, dziękuję. Oczywiście ciocia się obraziła, siostra nie chce nawet słyszeć o szermierce, a dziadkowie... Dziadkowie akceptują wszystko. Babcia już nawet zrezygnowała z podsuwania mi maści gojących na wszelkie siniaki, otarcia i skaleczenia. Może dlatego że zawsze jak wracam do domu to muszę pochwalić się nową raną. Patrz, babciu, są piękne! A ona tylko odwraca wzrok ze zgrozą, nie próbując mi nawet wyjaśnić, że to nie jest piękne. To przemoc.
Dla mnie jednak przemoc wyglądała zupełnie inaczej. Przecież to co robiliśmy nie było wcale groźne. Osiem ciosów nie zrani powietrza. Dziwne pozycje z mieczem tym bardziej nie. Za to ja, zainspirowana treningami, stwierdziłam, że zacznę tworzyć. Najnormalniejsza w moim przypadku byłaby oda do miecza, wiersz, opowiadanie, albo po prostu pieśń chwalebna, którą umieściłabym gdzieś na YouTube i rozsyłała znajomym. Nie, tym razem musiałam wyrazić siebie plastycznie, a jedyny dostępnym narzędziem był Paint.
Żeby nie zostawiać was jedynie z posmakiem mojej twórczości, możecie ją podziwiać tutaj. Interpretacje były mniej lub bardziej odważne. Popularność tego dzieła była tak wielka, że powstały na jego podstawie różne wariacje. Moją ulubioną oczywiście wam pokażę, mam nadzieję, że autorka się nie obrazi, jako dobra Owca.
Ogólnie, w planach ten tekst miał być na temat zakwasów. Materiału jednak jest zbyt mało.
Zakwasy. Gdy przychodzimy na pierwszy trening, boimy się że nie podołamy, że nasza kondycja jest zbyt słaba. Ludzie będą się śmiali, co będzie nam bardzo przeszkadzało, przez co będziemy jeszcze gorsi. Nie ma miejsca na myśl o zakwasach do momentu, gdy zmęczeni sięgamy po czystą koszulkę i nie klejące się do tyłka spodnie. Kurcze, jak ja jutro wstanę? Co zrobię? Jak pójdę do szkoły/na uczelnię/do pracy? Ależ drodzy początkujący! Następnego dnia nie będzie tak źle! Dwa dni po treningu nie będziecie mogli się w ogóle ruszyć!
Jak wyglądał mój dzień po Pierwszym Oficjalnym Treningu? Och, było świetnie. Otworzyłam oczy z lekką obawą, że nie poruszę ręką, ale nic mnie nie bolało. Wstałam, przeciągnęłam się. Uznałam, że żeby utrzymać ten stan muszę się porozciągać. Obyło się bez większych problemów, dzień zapowiadał się bardzo pogodnie. Jednak im bliżej wieczora, tym ciało stawało się coraz cięższe. Nogi miałam jak z waty, ledwo trzymałam długopis na wykładzie, brzuch nie pozwalał mi na najmniejszy wdech przeponą. Bolały mnie nawet pośladki.
Drugiego dnia poległam. Wolałam nawet nie wstawać.
Trzeci przypomniał mi o moim głupim pomyśle nie rozruszania obolałych mięśni. Wszystko bolało. Nawet paznokcie i włosy wyrażały swoje niezadowolenie.
Czwartego poszłam znów na trening.
Pajacu, jesteśmy mistrzami Painta, ot co!
OdpowiedzUsuńTwa plastyczna twórczosc mnie zachwyca. as borboletasz voltão no estômago i przypominaja ze ja wciaz nie mam zadnych prezentow...
OdpowiedzUsuń