niedziela, 6 stycznia 2013

Gdy Owca spotyka Owcę

Powietrze pachniało latem. Ta niesamowita mieszanka potu, pylącej topoli i cebuli sprawiała, że już z samego rana chciałam uciec znów do łóżka i pójść dalej spać. Zamiast tego stałam na dworcu, czekając aż autobus podjedzie na wyznaczone stanowisko, a kierowca przejmie mój skromny bagaż - niemal pustą torbę i Owcę. 
Zajęłam miejsce w piętrowej konserwie, założyłam słuchawki i pomachałam Opiekunce. Wrócę za tydzień, nie martw się! A gdyby ktoś mnie zaczepił po drodze, cóż, marny jego los, prawda? Muzyka towarzyszyła mi przez całą drogę. Mężczyzna na siedzeniu obok, ubrany w znoszony zgniłożółty kubrak, chrapał. Spał niemal cały autobus. Była piąta rano, co innego mieli robić? Mimo wszystko Panna nie zmrużyła oka, jej podróż była dłuższa i nadal trzeba było ją dopiąć na ostatni guzik. 
Proszę państwa, za chwilę dotrzemy na miejsce. Warszawa, dworzec... Wybiegłam gdy tylko otworzyły się drzwi. Było ciepło, a kolejny autobus jeszcze nie przyjechał. Zaczęłam krążyć z bokkenem na ramieniu, a ludzie powoli się rozstępowali, robiąc mi miejsce na dalszy spacer. Nie patrzyłam wilkiem, nie czaiłam się. Byłam zwykłą dziewczynką, najwyraźniej zagubioną. Idealną by ją okraść. Gdyby jeszcze dziewczynki nosiły przy sobie coś cennego. 
Kolejny autobus pojawił się po godzinie. Znów ta sama procedura, miejsce zajęte. Towarzystwo miłego Rosjanina i dobra książka pozwoliły mi zapomnieć o trudach podróży. Trudach? Mogliśmy jeść, była toaleta, internet i klimatyzacja. Mimo wszystko ktoś mi narzekał przy uchu, gdy skupiałam się na wiedźmińskich przygodach, pogryzając rosyjskie ciasteczko. 

U celu nikt na mnie nie czekał, a ja nie wiedziałam gdzie iść. Liczyłam na łut szczęścia i na wprawny nos tropiącej Owcy. Miała już tam być, miała czekać. Niepewnie dreptałam wzdłuż drogi, czekając aż pojawi się znajoma twarz. Przybyła. Owca odebrała mi Owcę i ruszyłyśmy prosto do Łazienki. 
Małe dworce w Warszawie nie mają toalet, a w Toruniu wejście kosztuje 2,50 zł, nawet jak chcesz jedynie umyć ręce. To raczej oczywiste, że Łazienki były bardzo pożądanym celem. Dopiero później uświadomiłam sobie, że bokken mógł zostać porzucony i zapomniany gdzieś na nieznanych mi drogach, gdyby Owca tak mocno nie dzierżyła go w łapkach. Najwyraźniej przypadł jej do gustu. Czyżby z wzajemnością? 
Taka ładna pogoda! Pójdźmy na górki! Pójdźmy! Niestety, Owcze życzenie w pełni brzmiało "Pójdźmy się wylegiwać!", ale była tam Panna. Panna nie lubi biernego odpoczynku. Gdy tylko wspięłyśmy się na szczyt nasypu, a Owca usadowiła swe szlachetne cztery litery na trawie, ja zaczęłam się wiercić. Tu można biegać, a tam trawa jest idealna do przewrotów. Za górką znajdował się maleńki lasek, a wcześniej kilka bramek na których dałoby się ćwiczyć ciosy. Było też dużo ludzi, znajomych, którzy z zaciekawieniem obserwowali sąsiadkę w towarzystwie obcej Panny, która właśnie zabrała się za pompki. 
Owcza panno, chyba nie masz wyboru. Dzisiejszy dzień przeznaczymy na trening. 
Jeszcze przed obiadem, z butelką wody i Owcą na ramieniu, wróciłyśmy żeby rozpocząć ćwiczenia. Rozciąganie poszło nieźle, stawy rozruszałyśmy porządnie, a widownia powiększała się z każdą chwilą. Sięgnęłam po bokken i urządziłam treściwy pokaz moich rozległych umiejętności. Wiatrak, wiatrak... wiatrak? Niewiele więcej umiałam wymyślić, ale na szczęście moje wysiłki spotkały się z aprobatą starszych i młodszych widzów. 
Potem swój taniec zaczęła Owca. Ściskając Owcę, oczywiście. 
Nie, musisz unieść lewy łokieć! A teraz robisz krok prawą nogą i przenosisz miecz do prawego boku! Byłam cierpliwa. Tłumaczyłam, powtarzałam, pozwalałam się mylić. A potem kazałam powtarzać do bólu. 
Nie boję się człowieka, który zna dziesięć tysięcy ciosów, tylko tego, co jeden cios powtórzył dziesięć tysięcy razy.
W międzyczasie zajmowałam się własnymi ćwiczeniami. Odrobina poi, kolejna garść pompek, rzetelne odpowiedzi na pytania przechodniów. W dodatku napawałam się widokiem mojej pierwszej uczennicy, nadal skupionej na tym co robi, mimo komarów i krzywych uśmieszków. Młoda Owca powoli opanowywała osiem ciosów, a moja trenerska duma rosła z każdym porządnie wykonanym ćwiczeniem.
Była tak pełna entuzjazmu, że nie musiałam jej przekonywać do kolejnego treningu. Wyjechałyśmy poza miasto w okolice większego lasu. Osiem ciosów, przewroty, siłówka. Owca wydawała się zmęczona i znudzona tą samą kombinacją, a ja z ciężkim sercem wspominałam moje pierwsze dwa tygodnie. Nie mogłam protestować, ćwiczyłam co mi przykazano, jednak w tym przypadku... nie wypada mi gryźć ręki, która karmi mnie od kilku dni. Zaczęłam wymyślać wariacje ósemki, a godzinę później moja podopieczna nie miała siły zrobić nawet kilku brzuszków. 
Poszłyśmy spać. 

W dniu wyjazdu Owca nie chciała puścić Owcy. Zaprzyjaźniły się, mimo że bokken był nieco za długi dla tej niskiej kobietki. Miłość nie wybiera, przyjaźń tym bardziej. 
Obiecałam przysłać Owcy jej własną przyjaciółkę, taką, którą sama będzie mogła nazwać i trzymać tak długo jak tylko zechce. Może także zaśnie z nią pierwszej nocy? Może zacznie sumiennie trenować, sprawiając, że ozdoby na rękojeści wytrą się, tworząc o wiele subtelniejszy wzór? Na razie kartonowe pudło stoi obok mojego komputera, nadal niezaadresowane. Czeka niecierpliwie, zapewne bijąc się z własnymi myślami. 

Pierwszy miecz nigdy nie jest idealny. Ale także do pierwszego miecza ma się największy sentyment. Wspomina się swoje początki i kwitnące zrozumienie między człowiekiem a bronią. To do pierwszego miecza potrafimy się przytulić. Pierwszy miecz czyścimy i oliwimy, gdy pojawi się choć jeden odcisk palca. Nie chcemy by ktoś inny z niego korzystał, w głębi ducha prychamy, gdy niewprawiony idiota rzuca naszym Pierwszym Mieczem, albo sprawia, że ten wypada mu z ręki. 
Nawet ja kiedyś poszatkowałabym każdego kto sięgał po Owcę i demonstrowałam to publicznie. Kazałam przepraszać broń, czasem robiłam krzywdę. Na szczęście z tego się wyrasta. Nauczyłam się zadawać ból bez powodu.
Owcy nie oddam. Mam nadzieję, że moja Pierwsza Podopieczna, Owcza Panna, także będzie dbała o swoją nową przyjaciółkę i nie pozwoli jej się kurzyć w kącie. 
Konsekwencje byłyby zatrważające.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz