wtorek, 1 stycznia 2013

Wakacje

Treningi na świeżym powietrzu trwały. Trawa powoli zaczynała schnąć, grudki pod plecami stawały się coraz bardziej uciążliwe. Siniaki z kolan przeniosły się na barki i świeciły purpurą za każdym razem gdy zmagałam się z przewrotami. Nie wstydziłam się ich. W sumie, gdy za pierwszym razem brzydkie cętki pojawiły się na mojej skórze, musiałam zrobić im zdjęcie i pokazać kilku znajomym. Rany wojenne! Kolejne trofeum obok litrów potu, dwóch zniszczonych par butów i efektów ciężkiej pracy. 
Od maja forma ćwiczeń nie zmieniła się zbytnio. Panna, do mnie! nadal rozbrzmiewało po zbiórce. Moje niezadowolenie powoli zaczynało wygasać. Oddychałam lżej, kroki stały się pewniejsze. Są kobiety, które martwiłyby się o rozmiar łydek. W końcu mięśnie rosną, co pogrubia i optycznie skraca nogę, która zawsze musi prezentować się nieskazitelnie, smukło i zgrabnie. Przyznam, że grube łydki nie są ładne, ale ja, mimo nowo nabytych mięśni, nadal nie mogę znaleźć ładnie opiętych kozaków. Wszystkie są za duże. Kozaki są chyba dobrym wyznacznikiem zgrabnych nóg. 
Po biegu pompki, po pompkach rozciąganie. Potem szermierka, a na koniec "siłówka".
Do wakacji wszyscy tworzyli już jedną grupę. Skończył się podział na umiejących bardziej i mniej. Teraz nikt niczego nie umiał, więc musieliśmy uczyć się razem. W parach, naprzeciw siebie, staraliśmy patrzeć przeciwnikowi w oczy, zamachując się na jego ramiona, nogi czy cokolwiek innego. Oczywiście, wszyscy obijaliśmy się najbardziej jak się dało. Jeż znów dyskutował z kimś o grach, albo z grymasem na twarzy podchodził do Skoczka by wyrazić swoją dezaprobatę. Reszta szeptała między sobą, śmiejąc się w duchu. A ja wraz z nimi. 
Cherubinek gdzieś zniknął. Na jego miejsce pojawiła się panna Czołg. Czołg trenowała dłużej od większości, ale cierpliwie zgadzała się na moje towarzystwo, głupie pytania i jeszcze głupsze komentarze. Solidarność jajników zobowiązywała, mimo że ja zawsze chciałam wiedzieć lepiej, umieć lepiej, i przede wszystkim więcej, do tego stopnia, że sekwencja trzech ciosów w zadanym ćwiczeniu przeradzała się w sześć uderzeń i kilka dodatkowych bloków. Ale przecież nic w tym złego! O ile żaden trener nie patrzył.

Po dwóch godzinach zbieraliśmy się wszyscy w najlepszej pizzerii w Mieście i odpoczywaliśmy, żując ciągnący się ser. 
Komponujemy własną pizzę. Co powiesz na ananasa, kurczaka i kukurydzę? Ale, jak to? Tak mało mięsa? Moja zawiedziona mina musiała wystarczająco rozbawić resztę zamawiających, żeby zmienili zdanie i zrezygnowali z ananasa (dosyć babskiego składnika) na rzecz boczku. Była dobra, a piwo tanie. W dodatku trenerzy wydawali się zadowoleni z naszego wyboru. Do tej pory zdarza mi się usłyszeć anegdotę o "Pannie która chciała więcej mięsa". 
Gdy ostatni kawałek znikał z talerza, zdawaliśmy sobie sprawę jak późno się zrobiło. Było to dla mnie istotne, bo ludzie z którymi mieszkam nie lubią jak ktoś ich budzi, dlatego też wolą żebym wróciła trochę wcześniej. Ze spotkań ze znajomymi mogę zrezygnować, można spotykać się w dzień, nie po zmroku. 
Przestałam się jednak tym przejmować. Po sytym posiłku trzeba było się rozruszać, a co działa lepiej od spaceru w kierunku domu? Ach, zgadza się, spacer w kierunku domu bez Jeża.

Tak minął czerwiec, potem lipiec i połowa sierpnia. Coraz mniej ludzi przychodziło na treningi, aż została nas trójka i spotkania zostały zawieszone. Skoczek czuł się zdemotywowany frekwencją i nie chciał nic prowadzić. Trudno, Panna mogła ćwiczyła sama. 
Samotne treningi trwały niemal dwa miesiące. Powtarzałam ciosy, starając się ignorować ludzi wytykających mnie palcami. 
Ej! Dobry z niej samuraj. Może zagrać w nowej części Kill Billa. Pijana grupka studentów otoczyła mnie kółeczkiem, obserwując każdy krok. Oczywiście uważali, że potrafią lepiej, a ja pozwoliłam im pokazać. Błąd. Hołocie nie daje się broni, nawet plastikowej. Albo zrobią sobie krzywdę, albo wykażą się debilizmem. Od tamtej pory już nie wyciągam w niczyją stronę rękojeści, proponując by pochwalił się swoimi umiejętnościami. 
Z którego gimnazjum jesteś? To mnie zaskoczyło. Tym razem były to trzy nieletnie. Dosiadły się nim odpowiedziałam. Wiem, że wyglądam młodo, ale to już była gruba przesada. Mimo to odpowiadałam grzecznie, a one w zamian częściej mnie odwiedzały podczas moich treningów. Nie miałam im tego za złe. Dwie godziny milczenia to dla mnie zdecydowanie za dużo, więc miło odezwać się nawet do niesamowicie głupiej mordy. 

Wakacje były też czasem postanowień. Jako że nauczyłam się regularnie ćwiczyć, zaczęłam obliczać jakie efekty uda mi się uzyskać do końca roku. Przede wszystkim liczyłam na szpagat. 
Niemalże każda dziewczyna w moim otoczeniu potrafiła go zrobić. I nie mówię tu o tych, co przychodziły czasem na szermierkę. Mam raczej na myśli moje koleżanki z roku. Z osiedla. Zewsząd. 
Do tej pory porównywałam się jedynie z otyłymi kobietami zza granicy, które nawet nie starały się rozciągać. A może brzuchy przeszkadzały im w skłonie? W dodatku pewnie od nadmiernego ciężaru buntowały im się kolana. Czułam się lepsza od nich. A potem wróciłam do kraju ludzi mi podobnych. 
Więc szpagat do grudnia. Grudzień minął. Cóż, dalej próbuję, udoskonalając ćwiczenia rozciągające. Może w tym roku pójdzie mi lepiej. Musi!

A jeśli już mowa o postanowieniach, wyznam, że właśnie ten temat chciałam dziś poruszyć, jako że zaczął się nowy rok i wszyscy zadają te same pytania. Co chcesz osiągnąć? Dokąd zmierzasz? Co zmienisz w swoim życiu? 
Tak nieoficjalnie mogę wyrazić tylko jedno swoje życzenie. Chcę zmierzyć się z innymi fechtującymi kobietami. Chcę się bić z ludźmi których nie znam. Chcę jechać na turniej i mam zamiar ten turniej wygrać. 
ŚKUNKSie, oczekuj mnie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz