czwartek, 31 stycznia 2013

Jestem mistrzynią

Często sięgałam po telefon i często rezygnowałam w momencie, gdy już miałam wysłać wiadomość czy też zadzwonić. Chowałam aparat do kieszeni i wzdychałam cicho, przekonując samą siebie, że jestem przecież tylko cherlawą dziewczynką, która nie ma większych szans i nie powinna się w coś podobnego pakować. Mimo moich wewnętrznych zapewnień, nadal zastanawiałam się jak to jest gdy się kogoś bije w ten nieprzewidywalny sposób, który zależy tylko od tego co akurat będę miała ochotę zrobić. Finta nie jest fintą jak przeciwnik wie, że w tym momencie markuję cios, by po chwili zadać go z drugiej strony. Trzeba posmakować sparingu. Trzeba wyjąć telefon i napisać. 
Bo... Panna nie do końca wie jak to powiedzieć. Tak pomyślała, że chciałaby zacząć się bić, ale nie ma pojęcia jak do tego podejść, czy można...? Oczywiście! Nawet od zaraz! 
 Poszłam. Było pochmurno. Starałam się nie myśleć o wilgoci, która już przenikała znoszone trampki i polarową bluzę. Ignorowałam rosę i zachodzące słońce. Zamiast tego w oddali obserwowałam dwie sylwetki wytrwale rozgrzewające nadgarstki. Zaraz, czy nie pisałam tylko do Trenera? Skąd tam... skąd tam Gruby Baron? 
Poczekajmy jeszcze na Króla Pik i będziemy mogli pójść w jakieś suchsze miejsce. Ach, czyli jest ich jeszcze więcej! No dobrze, dobrze, najwyraźniej nie tylko ja wpadłam na pomysł sparingów poza treningami. 

Król Pik się nie spieszył, ale dzięki temu mniej więcej udało nam się ustalić gdzie trawa może nie być mokra, a buty nie będą się ślizgały. Na asfalcie. Trafna obserwacja, muszę przyznać. 
Trójkąt na środku wąwozu, oświetlony samotną latarnią, był idealnym miejscem najpierw na lekką rozgrzewkę, potem na potyczki. Baron z Pikiem bili się pierwsi, a ja patrzyłam z przejęciem, kręcąc się dookoła. Nadgarstki i kolana były sprawne, pewność siebie ulatywała ze mnie jak z przebitego materaca. Zdecydowanie czułam się niepocieszona moją decyzją, co utwierdzały tłumione pokrzykiwania i jęki gdy któryś z walczących obrywał. Głównie po nogach i rękach. Cóż za optymistyczny akcent na rozpoczęcie przygody! 
Potem w szranki stanęła Panna. No, może nie w szranki. Po prostu stanęła z bokkenem na ramieniu i patrzyła na Trenera z tą typową dla niej miną "Nie, jednak nie jestem przekonana żeby to był dobry pomysł". Ale potem rozpoczął się taniec. 
Pierwszy krok zmusił mnie do odruchu. Po dźgnięciu Trenera poznałam podstawową zasadę - bez sztychów. I nie pomogły tłumaczenia, że to nieodzowny element walki, że są szybkie, że łatwiej wchodzą, że przecież na turniejach są akceptowane. Panna ma ich nie używać. Kropka, klamka zapadła. (Co wcale nie znaczy że do tej pory się do tej zasady stosuję.) 
Bałam się zaatakować, przejąć inicjatywę. Dwa naprzemienne ciosy były moją najlepszą ofensywą, a zarazem obroną. Kolejny raz robiłam to samo, pewna, że za chwilę Trener to zblokuje i kontruje na głowę. Nie myliłam się, ale coraz szybciej udawało mi się osłonić. 
Było też krążenie po kole, wyrównanie oddechu, bicie serca wyraźniejsze niż zwykle (toć lepsze niż przereklamowane miłostki!). Z każdym krokiem bardziej się rozluźniałam, uśmiechałam półgębkiem, czułam się sobą. Choć świadoma faktu, że wszystko to opierało się na olbrzymich forach jakie dawał mi Trener, moje ego rosło, nakręcając mnie na dalsze sparingi z ludźmi na moim poziomie. Patrząc w oczy przeciwnikowi, wiedziałam że właśnie to chcę robić. Chcę spotykać ludzi z którymi będę mogła się bić. Których pokonam, niekoniecznie za pierwszym razem, karmiąc zuchwałego pasożyta lęgnącego się gdzieś w moim sercu. 

Podobne spotkania mieliśmy co drugi dzień, co trzeci. Zawsze gdy były do dyspozycji dwa bokkeny i przeciwnik, szłam bez zastanowienia. I biłam się jak umiałam. Ćwiczyłam, odrobinę eksperymentowałam, a przede wszystkim oswajałam się z uczuciami jakie starały się mną szargać w trakcie sparingu. O dziwo nie rozwodziłam się nad poobijanymi palcami, nawet nie zwracałam na nie większej uwagi. Nie odniosłam poważniejszych kontuzji i byłam z tego powodu niesamowicie dumna. 
Dawałam z siebie wszystko, ale czegoś mi brakowało. Obserwowałam Pika i Barona, słuchałam jak Trener udziela im porad, koryguje ich, karci. Mnie nie mówił nic. Nie wiedziałam czy robię coś źle, czy wręcz przeciwnie. Głupio było zapytać, jeszcze gorzej tłumić w sobie niepokój i niedorzeczne paranoje. Przecież byłam niepokonana, nikt mi się nie równał. Skoro żaden komentarz nie padł w moją stronę to nie mogło być najgorzej. Prawda? Prawda?!

Jeż tymczasem miał dość słuchania moich rozważań, czy z oxa lepiej byłoby wyprowadzić taki czy też inny cios. Ja atakowałam informacjami o sparingach, on odpowiadał fochami bądź wtórnymi historyjkami z gier wziętymi. Jeśli Król Pik, to jedynie w WoWie, a Gruby Baron powinien siedzieć i grać w lolka zamiast bić się z dziewczynami. Cóż, w tamtym momencie Panna postanowiła, że pora zacząć od Jeża uciekać. Nie uciekała daleko, tylko kilka kroków dalej chowała się pod kocem i znikała. Mrużyła ślepia, z zadowoleniem słuchając przyjemnych dźwięków gitar. Kot z pełnym brzuchem by pozazdrościł. 
A ego rosło, rosło, rosło aż rozbito mu skroń. Mimo siniaka jednak Panna obnosiła się bardzo dumnie ze swoją pierwszą poważniejszą raną wojenną, jeszcze bardziej zmotywowana do dalszej walki. Tylko z kim? Z Królem Pik. Z Grubym Baronem. Z Cherubinem. Z Właścicielem Jeża. Z Panną Czołg może. Nawet Małpoczłek załapał się na listę. Musiały się tylko zacząć treningi na które cała ta zgraja mogłaby przychodzić. Na treningi jednak się nie zapowiadało.

***
 Dodam jeszcze, że nowy szablon został stworzony przez pannę Rayshę. Czyż nie piękny? Toć istny Czerwony Kapturek o niebieskich oczach z tej całej Panny!

1 komentarz:

  1. No dobra, walnę sobie tu komentarz. O notce nie chce mi się mówić zbyt wiele. Bo co tu mówić, skoro jest taka jak zwykle?
    Wiecie, taka jak to zwykle tutejsze notki - szybko i przyjemnie się czyta, wzbudza zainteresowanie tym, co się tam u Panny dzieje i przedstawia szermierkę jako boga wśród sportów. No wszystkie notki są wspaniałe, więc i ta tutaj się nie wyłamuje - również jest świetna ^^
    Ale ten, napisałem tutaj głównie, by pogratulować pannie Rayshy szablonu, świetna robota! Zapragnąłem mieć owego czerwonego kapturka na tapecie...

    OdpowiedzUsuń