piątek, 8 lutego 2013

Kroki

Może być dość sentymentalnie. Proszę o wybaczenie. 

Powoli zbliżamy się do teraźniejszości. Ostatnie miesiące minęły szybko. Pozwoliły mi uświadomić sobie kilka istotnych kwestii. Niektóre umieszczę tutaj, inne pozostawię dla siebie. Uczyłam się nie tylko szermierki, ale i życia w inny niż dotychczas sposób. Otworzyłam oczy, nabrałam powietrza w płuca, oczyściłam duszę i zaczęłam raczkować. 

Po sześciu latach ciągłego milczenia i ukrywania się za monitorem w końcu wyszłam do ludzi. Patrzyłam w oczy, rozmawiałam, cieszyłam się wolnością i swobodą na jaką mi to pozwalało. Zdałam sobie sprawę, że jestem wolna. Że jeśli tu mi nie wyjdzie, mogę się spakować i wyjechać. Świat jest duży, a kątów wiele, któryś może być odpowiedni dla mnie. W końcu człowiek się dostosowuje, prawda? Tak, powiedziałoby wielu, w końcu to dlatego ewoluowaliśmy. Panna odpowie, że nie. Nie ma zamiaru się dostosowywać do wyznaczonych przez kogoś ram. Będzie się wierciła i szarpała, aż te puszczą, bądź dopasują się do niej. Panna jest upartą istotą, stawiającą na swoim i oczekującą satysfakcjonujących ją efektów.
Dlatego, gdy ostatnio znów została zapytana Dlaczego szermierka?, jej odpowiedź się zmieniła. Nie spłonęła rumieńcem, nie zastanawiała się. Panna poszła na szermierkę na przekór ogółowi. Chciała udowodnić, że może, że potrafi i że nikt jej nie zatrzyma. Nikt ani nic. Co z tego że jest słabą, cherlawą dziewczyną? Można to zmienić. Ale przecież ma problemy z koordynacją, często traci pewność siebie, ucieka gdy dzieje się źle! Ucieka żeby w pół drogi zawrócić i ze zdwojonymi siłami walczyć. Nauczyła się, że nikt za nią żadnego problemu nie rozwiąże, musi zrobić to sama i choć ma swoje chwile słabości, ma także świadomość, że nie mogą trwać wiecznie bo prędzej czy później trzeba zakasać rękawy i wziąć się do pracy. 
Rok temu Jeż starał się pojąć mój charakter. Porównał go do cebuli, kremówki, ogra. Pod udawaną siłą woli ukrywać się miała cicha, nieśmiała dziewczyna, spłoszona, czekająca na pomoc drugiego człowieka. Wewnątrz niej podobno jednak kryje się nasionko zwane pewnością siebie, które w końcu wykiełkuje i da owoc. Czyżby miał rację? A może mówił o innej Pannie?

Poznałam też wielu cudownych ludzi, nie zapominając o starych znajomościach. W sumie wiele z nich odświeżyłam i cieszę się z tego powodu. 
Sama grupka szermierzy, których widzę dwa - trzy razy w tygodniu, jest wielkim wachlarzem osobistości. Pomagają, wspierają, dokuczają, zaczepiają, szturchają, dźgają i przytulają. Mimo że czasem dzieje im się krzywda z mojej ręki to nie obrażają się (choć lubią mi wypominać każdą najmniejszą rankę którą ozdobiłam ich skórę). Każdy oficjalny członek grupy musiał w jakiś sposób przeze mnie ucierpieć. Były sztychy w nos, w oko, w obojczyk czy jakieś trwałe zgrubienia na palcach. O każdym jednym pamiętam i z dumą unoszę głowę, gdy inni licytują się między sobą czyja rana była poważniejsza. 
Ja Panny nie uderzę. Rycerz nie uderzy kobiety. Ale szermierz uderzy szermierza, bo w tym jest logika całego sportu. Co staramy się zrobić? Zadać ból, nawet zabić. Nie można zasłaniać się płcią, wiekiem, wzrostem czy orientacją seksualną, no proszę! Szlag mnie trafia za każdym razem gdy słyszę podobne wymówki. Nie przyjmuję do wiadomości, że na treningach ktokolwiek będzie mi dawał fory dlatego że noszę stanik. Nie zdzierżę ludzi, którzy starają się tylko bronić, pozwalając mi atakować do woli, bo nie chcą zrobić mi krzywdy. (Oczywiście to w trakcie treningu, poza nim możemy się nie bić, toleruję, choć nie pochwalam.) Czuję się źle, bo wtedy ów rycerz obrywa bardziej niż podczas normalnego, sensownego sparingu, a ja czuję się tym sposobem lekceważona. Bo zwalniają tempa, bo są pobłażliwi, bo wcale nie skupiają się na tym na czym powinni. Wrr. 

Nauczyłam się nie przejmować siniakami, ale o tym wspominałam już niejednokrotnie. Kolana upstrzone sinymi plamami to codzienność, tak samo jak poobijane przedramiona czy siniak spływający ze skroni. Jedynym fatalnym przypadkiem był guz wielkości piłeczki pingpongowej na środku czoła. Dzień przed egzaminem. Na moje szczęście grzywka wszystko dokładnie zakryła, a znajomi zauważyli tydzień później, gdy opuchlizna zeszła i został jedynie piękny żółciutki siniec. 

Zerwałam z Jeżem by szukać własnego szczęścia. Szermierka jest ważniejsza ode mnie! zniknęło z mojego życia. 

Pojawiło się także kilka mniejszych zasad, do których się stosuję zawsze kiedy mogę. 
Gdy jestem zła, albo rozsadza mnie nieuzasadniona energia to zamiast niepokoić innych najpierw staram się zmęczyć. Własna siłówka, pompki, absy, czasem nawet taniec. Wszystko jest lepsze od rozchodzenia się nad sensem siedmiu słów, które akurat wytrąciły mnie z równowagi. W pozytywny lub negatywny sposób. 
Przestałam uznawać choroby. Już nie kładę się do łóżka gdy zaczyna boleć mnie głowa. Odrzuciłam też wszelkie witaminki, suplementy, syropki i antybiotyki. Jeśli nadal mogę mówić to mogę też normalnie funkcjonować, dlatego jedynie zapalenie krtani potrafi mnie wyłączyć z gry na jeden, góra dwa wieczory. 
Nieważne czy będzie się waliło, paliło, czy też nastanie sesja - na trening idziemy. Po raz kolejny przekonałam się, że odrobina wysiłku pomaga uporządkować spaczeń igrającą w głowie dzień przed egzaminem. A i wyniki od razu są lepsze! W dodatku trening także poprawia humor, pozwala oderwać się od szarej rzeczywistości i nie tuczy, w odróżnieniu od ośmiu tabliczek czekolady. 
No i, przede wszystkim, Panna nie może się zachowywać jak typowa baba, bo typowa wcale nie jest. Nie ma częstego narzekania, użalania się nad złamanym palcem, ani swoim ani kogoś innego. Nie zmieniamy zdania (zbyt często). Trzeba dążyć do wyznaczonych sobie celów i nie dać sobą pomiatać. A niegrzecznych chłopców ukarać trzeba, amen. 

Aktualnie nadal się sparuję, wykonuję ćwiczenia, wymyślam własne techniki nocami. Ktoś wpadł na pomysł nagrywania walk, co dało mi jeszcze jedno zajęcie - oglądanie raz po raz tego samego filmiku w poszukiwaniu wskazówek i ciosów. No i patrzę na dłonie, dłonie nie kłamią. Trzeba rozwinąć oburęczność.
A w maju... w maju zobaczymy czego się Panna nauczyła. Bo już kolejny cel przed sobą postawiła, niepowiązany z turniejami. Ach, nawet dwa cele. Tym razem nie chwytając za telefon, a za klawiaturę i pozwalając by setki ścieżek się przed nią otworzyły. 
Zapytałabym czy Ty, drogi czytelniku, pomógłbyś mi wybrać tę najbardziej odpowiednią, ale Panna musi to zrobić samodzielnie. Tak jak i sama musi przejść przez własne życie, bo raczkowanie już się skończyło. Trzeba stanąć na nogi i biec dalej. A jeśli biec, to najlepiej prosto na trening.

2 komentarze:

  1. Zielony Dwuwyrazowiec8 lutego 2013 22:34

    Było sentymentalnie. Udzielam wybaczenia. Życzę powodzenia. Tak trzymaj! Jest dobrze. Będzie lepiej!
    Wyczekuję więcej.
    ^ ^

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak czytam i aż mi się pyszczek uśmiecha. ;>

    Oj panna, aż by się chciało znowu potrenować razem!

    OdpowiedzUsuń