wtorek, 9 kwietnia 2013

Kobiety a treningi

 Nic tylko treningi i treningi. Ważniejsze są ode mnie? Nie kochasz mnie? Nie kochasz! Musisz decydować, albo ja, albo to głupie machanie patykiem, inaczej z nami koniec! Nie, tym razem nie o takich kobietach (ciałem i duchem, oczywiście).


Ja nie wiem jak to robisz. Fochać się nie fochasz, jesz tyle co ja, a jeszcze do tego broń biała. Jesteś kobietą? Panną. Jestem jedynie (i jedyną!) Panną.
Kolejne spotkanie Nierządu i kolejne zgłoszenia na treningi. Błysk w oczach, entuzjazm, euforia wręcz. Może tym razem będzie to kobieta? No, powiedzcie, że kobieta! Dwóch facetów. Niestety. Nierząd znów przygasa.
Czasem jednak się pojawiają. Kiedyś, przymuszane przez jednego z uczestników, jako że były jego studentkami. Później zjawiały się dziewczyny trenujących. Siadały na ławeczce, obserwowały przez pół godziny, a potem stwierdzały, że nudzą się niemiłosiernie i wychodziły. KFC jest niedaleko, miasteczko akademickie także, więc siedzenie na sali i patrzenie na grupę pocących się facetów wydaje się zdecydowanie mniej ciekawe. W końcu, jest też ostatnia grupa, niesłychanie liczna, bo złożona z czterech (nie wliczając Panny) dziewczyn. Zostały na dłużej, ale i to nie powstrzymało ich przed odejściem. 
Gdy pojawia się nowa adeptka, zaczynają padać pytania. Nie, nie jest to typowe dlaczego szermierka? Najpierw trzeba wiedzieć jak długo się zostanie. I po co konkretnie się przyszło. Odpowiedź dla treningu, tak oczywista dla większości, niestety nie jest tą najczęściej podawaną.
Po co dziewczyny przychodzą na treningi? Bo ktoś je przymusił. Bo szukają faceta sportowca. Bo szukają faceta jakiegokolwiek, niekoniecznie sportowca. Bo chcą zostać Wiedźminkami, bądź ich marzeniem jest potrzymać miecz. Broń larpowa oczywiście się nie liczy, takiej może dotknąć byle plebs. Nie znalazłszy tego, czego szukają, odchodzą, ciesząc się z poznania nowych ludzi, którym do końca swoich dni będą musiały tłumaczyć, że już nie są zainteresowane treningami i nie mają zamiaru wrócić. Albo że wrócą, przyjdą na kolejny trening. I nie przychodzą, bo tydzień w tydzień wypada im coś nowego.
Oczywiście, jako grupa, mamy specjalistę, który z własnej woli zajął się przykrym obowiązkiem przypominania pannicom o opuszczonych treningach. Specjalistą tym jest Żelek i sprawuje się w swojej funkcji idealnie. Najpierw dodaje niczego nieświadomą dziewczynę do znajomych na facebooku i zaczyna lubić większość zdjęć jakie ofiara upublicznia na swoim profilu. Potem przychodzi czas na komentarze. Dziewczyna ma urodziny? Życzę ci miecza i żebyś wróciła na trening! Nowe zdjęcie? Jak ja cię dawno nie widziałem! Kiedy pojawisz się na szermierce żeby to zmienić? Wyobraźcie sobie co by było gdyby nasza ofiara zaczęła publikować posty związane ze sportem*. Biedne, biedne dziewczyny, tak skrzywdzone przez los, tak podatne na krytyczne komentarze. Ale nie, to akurat nie jest prawdą. Pod nożem krytyki lądują jedynie młodzieńcy, którzy w pewnym momencie zdecydowali przestać uczęszczać. Tylko w ich przypadku nie ma mowy o skrupułach. 

Dobrze, potencjalna adeptka zdołała odpowiedzieć na pytania. Znosi też dzielnie ciekawskie spojrzenia otaczających ją młodzieńców. Panna roztacza nad nią opiekuńcze skrzydła, oferując całą cierpliwość świata, a Trener od czasu do czasu zerka, podchodzi, koryguje i komentuje. Przecież to niesamowite uczucie być w centrum zainteresowania całego szermierczego światka! Nikt by w takim momencie nie odszedł, bo czemu? Przecież tak będzie zawsze. Ba! Będzie nawet lepiej. Gdy już nauczę się podstaw i pokażę jak dobra jestem to zaczną mnie wielbić, nosić na rękach, koronować i bić pokłony - myśli adeptka, przerywając sekwencję ośmiu ciosów. Stara się potajemnie zlustrować każdego obecnego na sali samca i wybrać przyszłą miłość swego życia. Nagle zapomina o siłówkach, piramidkach, pompkach i, oczywiście, treningach zapaśniczych. Głównie te ostatnie wykluczyły sporo samic z naszego małego stadka. 
Pamiętam, jak kazano nam nosić partnera z jednego końca sali na drugi, w szerz, co by się za bardzo nie zmęczyć. Istota z którą byłam w parze ważyła niewiele, piórko, w porównaniu z Grubym Baronem. Przeniosła mnie (och, co za ból pleców! ona więcej nie może!), a gdy przyszła moja kolej, zaczęła się szamotać. Nie była to panika w odpowiedzi na podnoszenie, nie. Przekaz był jasny, bo werbalny. Nie, zostaw! Jestem gruba! Dostaniesz przepukliny! Nie pierdol, proszę. I myk pod pachę i truchtem! 
Oczywiście, nie każde dziewczę miało problemy z zapasami. Panna Czołg, która już trenowała dwa lata gdy ja się zjawiłam, była przeszczęśliwa, bo w końcu znalazł się ktoś lżejszy od niej. I pokochała noszenie strażackie, a dźwigni uczyła się bardzo chętnie. Niestety, zaginęła szukając sensu swojego życia. Nabiła już wystarczająco dużo guzów i poraniła wielu przeciwników. Pora na przerwę, bo wrócić wróci, nadal żywię cichą nadzieję, że nie opuści mnie póki śmierć nas nie rozłączy. A jeśli nawet, to zawsze pozostają nam wspólne tańce. 
Czapla, nasza kochana Wiedźminka, w zapasach próbowała się z najlżejszym z młodzieńców naszej grupy i poległy jej plecy. Ale trzeba przyznać, że poza zapasami, dawała sobie świetnie radę i ćwiczyła sumiennie, nie wymawiając się odmiennością płci. Niestety, przy którymś ćwiczeniu wykręciła sobie kostkę i już więcej nie wróciła.
Kiedyś przyszła też Gitarzystka ze swoim chłopakiem. Zawsze ćwiczyli razem w parze. Raz ona tłukła go po palcach, raz robił to on. Wtedy rozstawali się na chwilę by ćwiczyć z innymi, potem godzili się i wracali do wspólnego treningu. Niestety, życie poskąpiło im czasu, a szermierzom wyczucia. Skrytykowali kapelę Gitarowej Panny i zniechęcili ją tym do dalszych zmagań z mieczami. 
Gdzieś po drodze przewinęła się też Panna Czołg v2.0. Po dwóch tygodniach uznała, że nie widzi efektów i opuściła nas, mimo że Żelek nadal dzielnie naciska i wypomina drogą internetową. Fakt, efektów nie było, obiekt westchnień nawet do niej nie mrugnął. Kunszt szermierczy także w te dwa tygodnie się nie rozwinął. Szkoda. 
Czwartą była istota o imionach różnych, lecz tu może pozostanie Księżniczką, jako że suknie jej zdecydowanie godne są królewskiej córki. Tak, to ona uważała się za niegodną noszenia przez Pannę. Dziewczę na tyle niepozorne, że nawet podczas posiłków po treningu milczała, bawiąc się biżuterią. A pan profesor od relacji międzyludzkich ostrzegał, znak to dobry nie jest. Marzyła o pomachaniu prawdziwym mieczem i takowy do ręki dostała już pierwszego dnia. Cóż, marzenie spełnione, po co miała przychodzić dalej? Trener nie pozwalał się nazywać Senseiem, rozciągania poprowadzić nie mogła, a brat Barona kazał jej upadać na materac, jakby było w tym coś trudnego. A potem jeszcze nią rzucano o matę! Dość tego, trzeba wrócić do baletu. I wróciła. 

Każdą z nich wspominam z cichą sympatią. Uśmiecham się lekko, głowę przechylam. Może i na mnie przyjdzie pora by zrezygnować z tego co teraz jest dla mnie sensem życia? Tylko co będzie moją wymówką? Musi być oryginalna. Może brak czasu, złamane serce? Może wyrzucą mnie za wydłubanie komuś oka rapierem, lub wyjadę w poszukiwaniu sekretnych technik za dwieście eskudów i zapomnę o tej małej grupce przyjaciół, która tak serdecznie dzieli się ze mną wodą, potem i ciosami?
Chyba jeszcze nie pora, tymczasem będę udoskonalać powód odejścia.



*Ważne - piłka nożna sportem nie jest.

1 komentarz:

  1. Zielony Designer9 kwietnia 2013 19:22

    Nie czaję, czemu piłka nożna sportem nie jest. Rozumiem, że można jej nie lubić, ale bez przesady. ^ ^'
    Mniejsza z tym. Jak zwykle Panny wspominki i przemyślenia czytało się nader przyjemnie.
    A co do wymówek - Nobu dobra rada radzi. Zgodnie z najnowszą(bo jeszcze nie istniejącą) modą i regułą, urodziny godziny są dobrym usprawiedliwieniem na absolutnie wszystko. A że moda owa jeszcze nie funkcjonuje, to niech Panna pamięta, iż "Odchodzę bo 16:16" pozostanie oryginalną wymówką na długo!
    ...ale mam dziwne wrażenie, że nie opuścisz tej grupki jeszcze czas jakiś ^ ^

    OdpowiedzUsuń